Przejdź do treści

Teatr i polityka

Tomasz Miłkowski o książce Mieczysława Wojtczaka „Teatr na scenie polityki, 1944-1969”:

Mieczysław Wojtczak opublikował książkę o związkach teatru i polityki w Polsce w latach 1944-1969. Przypomniał, jak polski teatr dźwigał się z wojennych ruin, aby osiągnąć wysoką pozycję w Europie.

To już piąta z kolei książka tego autora, dokumentująca politykę kulturalną w czasach PRL – wszystkie ukazały się nakładem Studia Emka. Publikacje te cechuje solidnie zgromadzona faktografia, której towarzyszy barwny, nierzadko osobisty komentarz, szczególnie cenny, jeśli pamiętać, że autor przez wiele lat uprawiał czynnie politykę i wywierał wpływ na obierane kierunki polityki kulturalnej, m.in. jako szef polskiej kinematografii.

W pierwszych książkach Wojtczak skupiał się na relacjach między polityką i kinem („Kronika nie tylko filmowa”, 2004, „Zdobywanie Moskwy”, 2006, „O kinie moralnego niepokoju… i nie tylko”, 2009), ale potem podjął próbę spenetrowania innych dziedzin kultury i sztuki. Taka była już jego poprzednia książka, „Wielką i małą i literą. Literatura i polityka w pierwszym ćwierćwieczu PRL (2014), która zgodnie z tytułem koncentrowała się na historii związków środowiska pisarskiego z polityką. Teraz swoim piórem obejmuje następny obszar – teatru. Nowy tom, niemal 500-stronicowy, „Teatr na scenie polityki, 1944-1969” ukazuje meandry polityki kulturalnej uprawianej wobec teatru i sposoby środowiska teatralnego na poruszanie się wśród zmieniających się nurtów i zakrętów tej polityki.

Autor porusza się zgodnie z rytmem historii, odwołując się do publikacji prasowych, ocen wygłaszanych podczas oficjalnych konferencji, a także bardziej poufnych notatek, które lądowały na biurkach ministerialnych i pracowników aparatu partyjnego. Z tych rozmaitych źródeł, a także własnej pamięci, autor lepi obraz pełnego dynamizmu procesu, w którym ścierały się rozmaite poglądy i dążenia. Nikogo nie wybiela ani nikogo nie oczernia. Kiedy wspomina o ofensywie ideologicznej Włodzimierza Sokorskiego, który na przełomie lat 40. i 50. przywdziewa szaty głównego ideologa realizmu socjalistycznego i propagandowej funkcji sztuki, to powołuje się na jego wystąpienia i referaty, w których te zasady przedstawia. Kiedy jednak Sokorski staje w obronie wolności twórczych, zmienia dotychczasowy punkt widzenia, też tego nie kryje. Zawsze trzyma się twardych faktów – to, co było, buduje szkielet nośny tej opowieści. Nie pomija bolesnych zdarzeń jak aresztowanie i śmierć w więzieniu Dobiesława Damięckiego, prezesa ZASP-u, walczącego o jego samodzielność.

Nie jest to więc historia plotkarska czy też podająca w wątpliwość zdarzenia. Wprawdzie znawcy teatru brakować będzie smaku przedstawień i temperatury towarzyszącej odbiorowi spektakli, ale to kwestia wyboru kąta widzenia. To przecież nie miała być i nie jest książka historyka teatru czy krytyka teatralnego, ale opowieść snuta przez polityka, obdarzonego talentem pisarskim, którego uwaga koncentruje się wokół ustanawianych granic wolności twórczej i prawa do poszukiwań artystycznych.

Wojtczak ukazuje ścieranie się dwóch sprzecznych tendencji w partii, które można by określać mianem zamkniętej i otwartej. Zwolennicy polityki zamkniętej dążyli do pełnego podporządkowania twórczości bieżącym potrzebom polityki i propagandy, rzecznicy polityki otwartej traktowali sztukę jako terytorium niezależne (pod warunkiem, że nie narusza podstawowych sojuszy itd.), oferujące nie tylko twórcom, ale i konsumentom sztuki szansę samorozwoju. W dokumentach PPS za czasów Edwarda Osóbki-Morawskiego można było przeczytać: „Wolność twórczości artystycznej idzie w parze z rozrastającym się stale czynnikiem solidarności społecznej, jest więc postulatem, od którego odstąpić nie wolno. Tylko myśl pracująca swobodnie otwiera przed ludzkością nowe szlaki. Tylko sztuka wolna zasługuje na miano sztuki prawdziwej”.

Ręce same składają się do oklasków. Podobne myślenie dominowało wówczas w PPR, Władysława Gomułkę nie trapiły niepokoje o nadmierną swobodę artystów, ale troska o dostęp szerokich mas do kultury. Ten cel był mu wytyczną programu w dziedzinie kultury. Co więcej, nawet po usunięciu grupy Gomułki za tzw. odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne i dogmatycznym zwrocie w PZPR ta myśl pozostała nie tylko żywa, ale i realizowana. Niezależnie od „wzięcia artystów w karby i pod nadzór” nie ustawano w rozbudowywaniu sieci teatrów, kin, muzeów, wydawnictw i tworzeniu łatwego dostępu do dóbr kultury (polityka niskich cen). To prawda, że pod kontrolą, ale jednak dostępnych nieporównanie bardziej niż w okresie międzywojennym.

W pracach niektórych historyków można się natknąć na niewypowiedziane wprawdzie, ale silne przekonanie, że to dopiero w PRL cenzura wzięła się do roboty. Tymczasem cezura towarzyszyła sztuce od zarania dziejów i to nie tylko po tej stronie berlińskiego muru, gdzie znalazła się Polska – dość sięgnąć po książkę Zygmunta Hübnera „Polityka i teatr” (1989), aby sobie przypomnieć, że Urząd Cenzora powstał w V w. p.n.e. w Rzymie (choć zajmował się wtedy statusem majątkowym, a nie literaturą). Cenzura w naszym rozumieniu skodyfikowana została później przez katolickie Sacrum Officium (1542). Kardynał Carafa zarządził, że każda książka musi mieć zgodę inkwizytorów. Nawet osoby prywatne miały obowiązek donosić „o pojawieniu się ksiąg zakazanych”, a te miały być niszczone. Drukowano indeksy zakazanych ksiąg, po roku 1559 tzw. indeks rzymski. Tak więc tradycje ingerencji cenzorskich są wielowiekowe. Toteż uprawniony jest jedynie zarzut, iż mimo deklaracji o wolności sztuki, nowa władza PRL nie zadbała o zniesienie cenzury, choć jej stopniowe łagodzenie było niezaprzeczalnym faktem.

Tak czy owak, tendencja upowszechnieniowa, zbliżenia do kultury i kultury otwartej napotykała na opór dogmatyków wiele innych barier, także zewnętrznych (zwrot zimnowojenny w polityce rosyjskiej) i w okresie stalinowskim najwyraźniej osłabła, a by ponownie wysunąć się do przodu w okresie przełomu październikowego. Wojtczak ten czas wysoko lokuje w swojej książce jako okres zasadniczej i trwałej zmiany polityki, która w zasadzie utrzymała się u steru mimo jeszcze mających nastąpić zawirowań. Najtrudniejszym momentem był czas przesilenia marcowego i sprawa „Dziadów” Kazimierza Dejmka, która stała się papierkiem lakmusowym i kolejnym przejawem utrzymującego się podziału na „twardych” i „otwartych” polityków kulturalnych. Jednak mimo działań zwolenników powrotu do polityki twardej reki nigdy już nie udało się wrócić do praktyk pierwszej połowy lat 50.

Toteż w końcowej partii książki Mieczysław Wojtczak, świadomy wielu meandrów i zahamowań, bilansuje dorobek 25 lat pozytywnie: „kultura, a więc i sztuka teatralna – pisze autor – w ciągu 25 lat Polski Ludowej dokonały głębokich przemian świadomościowych. Tworzono program rozwoju i warunków dla twórczości i jej upowszechniania. Odbudowano ze zniszczeń wojennych i uruchomiono nowe placówki teatralne, opery i baletu, młodzieżowe i dla dzieci. Nowoczesne obiekty w całej Polsce, wraz ze sprawnym organizowaniem życia teatralnego na Ziemiach Zachodnich, tworzyły solidną bazę materialną oraz warunki dla olbrzymiego zaplecza kadrowego artystów”.

Do zgoła odmiennych wniosków dochodzi Maria Napiontkowa w książce „Teatr polskiego października” (2012). Odwołując się do podobnego zasobu archiwalnego i odtwarzając gorący okres przemian październikowych i jego następstw w rezultacie swojej kwerendy i analizy zebranych tekstów Napiontkowa dochodzi do wniosku, że przełom październikowy, przynajmniej w polityce teatralnej, był mitem: „Ani Październik, ani żaden inny późniejszy przełom w życiu kulturalnym PRL nie sprawiły – konkluduje autorka – by partia zrezygnowała z ideologicznego nadzoru nad kulturą (i oczywiście sztuką) oraz z forsowania metody realizmu socjalistycznego (nawet jeśli przymiotnik „socjalistyczny” dyplomatycznie opuszczano) w sztuce, zmianom i modyfikacjom podlegały jedynie metody egzekwowania wytycznych oraz ich egzegeza”. Jasno z tego wynika, że autorka traktuje partię jako monolit, a jednocześnie zakłada, że doktrynalny gorset uniemożliwił krążenie jakiejkolwiek myśli w kręgach decydentów partyjnych (co pozostaje w sprzeczności z tym, co sama w swojej książce przedstawia).

Mieczysław Wojtczak nie polemizuje wprost z książką Napiontkowej (choć jej tytuł przywołuje w bibliografii), ale siłą rzeczy dowodzi, jak dalece badaczka mija się z materią skomplikowanej rzeczywistości. Wojtczak dowodzi, że światli politycy lewicy, ale przede wszystkim artyści „potrafi wykorzystać nowe możliwości dla tworzenia podstaw nowoczesnego teatru, opartego na polskich tradycjach i dorobku światowym. Teatr przestał być rozsadnikiem szmiry, dążył do osiągnięcia wysokiego poziomu artystycznego, ideowego i do szerokiego udostępniania sztuki widzom teatralnym”. Tę głęboką przemianę dokumentuje ta książka.

Tomasz Miłkowski

Mieczysław Wojtczak, „Teatr na scenie polityki, 1944-1969”, Studio Emka, 2016, s. 493

Recenzja opublikowana w „Dzienniku Trybuna” 18 listopada 2016

Leave a Reply