Przejdź do treści

Dyptyk Williamowo (nie)poskromiony. Część pierwsza, szczera, kielecka: Być i Współodczuwać nad Mieć

O ukochanej sztuce Williama Shakespeare’a, doścignięciu krytyczki przez inscenizację, wyrastaniu z nadmiaru rzeczy i dojrzewaniu do szczerych uczuć. „Poskromienie złośnicy” w reżyserii Katarzyny Deszcz na scenie kieleckiego teatru im. Stefana Żeromskiego okiem, duszą i piórem Anny Rzepa Wertmann.

Historia o zagubionym spektaklu

Wrzesień 2014 roku, po osiemnastu latach budowy Gdański Teatr Szekspirowski nareszcie otworzył podwoje – pierwszy Festiwal „na własnej podłodze i pod własnym dachem (i to jakim…). Dla mnie mój własny pierwszy w życiu, wyczekany „Szekspirowski”! Tak skutecznie robiłam za „latającą krytyczkę”, iż nie ustrzegłam się gafy debiutantów: terminy nałożyły się na siebie, oba były zbyt ważne. Takim to sposobem „Poskromienie złośnicy”, które Katarzyna Deszcz wyreżyserowała na kieleckiej scenie „Żeromskiego” w kwietniu 2014 roku (by potem przywieźć je do Gdańska i koniec końców dostać wespół z zespołem za tę inscenizację Złotego Yoricka), doścignęło mnie (gapę nie krytyka!) w …ostatni piątek stycznia 2015 r.

Ponoć „co się odwlecze, to nie uciecze”; dzięki swej gafie zobaczyłam spektakl dojrzalszy, bardziej okrzepły, dużo bogatszy wobec pierwowzoru. Przede wszystkim jednak grany w zupełnie innej rzeczywistości codzienno-teatralno-scenicznej. Przecież teraz Piotr Szczerski obserwuje inscenizację, której patronował, już gdzieś spoza chmur, tylko poprzez błękit nieba.

 

Nie, o dżyn-der nie będzie….

Poskromienie złośnicy to jedna ze sztuk William-owych, do której w swoistym sensie się dorasta. Dwa lata wcześniej, w styczniu 2012, jej reżyserka Katarzyna Deszcz powiedziała redaktorowi Jarosławowi Grabarczykowi (przy okazji innej swojej premiery) niesłychanie ważną, ważką i istotną rzecz; pozwolę sobie przytoczyć tamte słowa:

(…)Bardzo się bronię przed myśleniem, że musimy zrobić coś, co wszystkich zaskoczy, powali na kolana. Ja po prostu próbuję zrobić wspólnie z aktorami dobre przedstawienie, które ma być interesujące, ma być poprowadzone w taki sposób, by było jakimś portretem zwykłych ludzi, widzów, którzy będą mogli odnaleźć w zachowaniach bohaterów mechanizmy swoich zachowań, swojego postrzegania świata.(…)” *

Powstał spektakl mądry, intrygujący, niektórych irytujący – przede wszystkim jednak poszukujący odpowiedzi na kardynalne pytania. Ostatnio niestety spłycone i sprowadzone do kwestii modnych i „na czasie”, z rodzaju „nie wiem, ale się wypowiem, bo czytałam w kolorowych miesięcznikach, w Style TV o tym mówili, a na Fejsie dyskutowali…”. Czyli o gender, płci emocjonalnej, feminizmie walczącym, roli kobiet i przewadze Wyglądać nad Być Mądrą i Inteligentną. Wybaczcie mi, z całego tego kolorowo-stylowo-celebrycko-populistycznego magla podejmuję się dyskusji w ostatniej z kwestii. Od zawsze, wzorem Katarzyny Minola, uważałam mózg i intelekt za swoje największe bogactwo – i nie jestem bynajmniej jedyna, o nie! Tyle że jest nas, niestety, mniej.

Mniejszość przytłoczona przez przerażający dyktat chorobliwej szczupłości, obsesyjnego kultu urody i wiecznej młodości, atrakcyjności niebezpiecznie wiktymologicznej, seksowności zahaczającej o pornografię. Plastikowe, płaskie, denne trwanie wyznaczane i planowane przez: mgławicowo mijające mody, kiczowate style, celebryckie gusta, disco polo zmaszowane z trans-techno, trendy portali społecznościowych. Jaki z Lal więc jest pożytek? Ano dwojaki: zostaną bogato wyswatane i wydane „za ten mąż” albo same „korzystnie się sprzedadzą” (w zamian za standard życia, dwupoziomowy apartament, najnowszego Saaba). Szybko poznają gorzki smak bycia towarem, obiektem aukcyjnym, eksponatem w galerii sztuki. Najszybciej poznają prawdziwą cenę, jaką same (raczej długofalowo!) na własne życzenie zapłaciły za słodkie bajeczne życie!

Jak się do tego ma mniejszość spod sztandaru Katarzyny? Jesteśmy dumne, niepokorne, honorowe, inteligentne, ironiczne, myślimy samodzielnie, formułujemy sądy i opinie rozważnie i rozsądnie. Zwą nasze plemię intelektualistkami, indywidualistkami, ale zawsze Kobietami Rozumnymi. Często idziemy „pod prąd”, mamy bezczelną odwagę mieć własne zdanie i bronimy go za wszelką cenę. Walczymy o to, by oceniano nas wedle doskonałości intelektu, głębi posiadanej wiedzy, mądrości i rozumu, siły charakteru. Widzieć i wiedzieć więcej, ostrzej, wyraźniej, dokładniej. Płynąć przez ocean faktów i wiedzy, łowiąc je i wiążąc w sieci znaczeń i sensów. Zdarza się („raz na tysiąc lat”, parafrazując genialny tekst Grzegorza Ciechowskiego*), że na swej drodze spotykamy Mężczyznę, który docenia wiedzę, intelekt, silę woli, niezależność charakteru i sądów, wolność naszej natury. Wtedy nie dajemy się podporządkować, zmienić, zredukować do roli obiektu seksualno-społecznego; wręcz przeciwnie! Bronimy swej niezależności, wolności, sądów i opinii, powoli poznając i rozpracowując przeciwnika naprzeciw nas. Kiedy zdarza się cud stycznych intelektu, zapatrywań na świat i ludzi, piękno wzajem czytanych i dyskutowanych książek, zdań mówionych jednocześnie przez dwa glosy w tym samym czasie… Wtedy pozwalamy się oswoić, zupełnie jak Lis Małemu Księciu, dostosowujemy nasze tempo, rytm życia i kroków do Tego Drugiego. Cud zwany prawdziwą, szczerą, mądrą Miłością, opartą na zrozumieniu, wierze, zaufaniu, wspólnocie sądów i zainteresowań. Rzadki jak Supernova, cenny niesłychanie; kupić w galerii się nie da, trzeba go wypracować siłą charakteru, wykuć w kuźni poglądów, odlać z własnych marzeń. Bo Katarzyna ma wbrew pozorom marzenia, i to piękne! By jej nie zdeptano tego skarbu, chowa je głęboko i chroni szczelnie pod zbroją pyskatej zadziornej intelektualistki.

Właśnie o takich kobietach jest inscenizacja Katarzyny Deszcz – mądra, ważna, cenna, odważna. Nie ma tu szafowania brutalizmem i przemocą, wulgaryzmami, perwersją i golizną, o nie! Jest przede wszystkim cudownie dykcyjnie czyste, oryginalne tłumaczenie świętej nieocenionej pamięci Stanisława Barańczaka (tak doskonałe, że wedle aktorów „samo się gra i mówi”) – w dobie wszechobecnego dopisywania wszystkim i wszystkiego istna perła lśniąca pełnym blaskiem. Przy obowiązującej manierze uwspółcześniania każdego, stale i wszędzie, tutaj dostosowanie sytuacji z tekstu Williama nie razi, a wręcz podbija sens i kontekst. Przez to jeszcze bardziej i mocniej Katarzyna Deszcz unaoczniła, iż małżeński handel córkami nie miał miejsca tylko w czasach współczesnych Stratfordczykowi. On się odbywa stale; w cywilizowanej Europie Anno Domini 2016, tylko tu i teraz jest to większy temat tabu niż wtedy, w renesansowych Włoszech lub Anglii przełomu XVI i XVII wieku. Uzmysłowiłam sobie z przerażeniem, że w moim pobliżu, w „dobrej” lubelskiej rodzinie Starszyzna Rodu córkom zgotowała los taki, jaki wyszykował dla dobra Córek swoich najukochańszych Baptista Minola! Otwarcie się o tym nie mówi, bo to niewygodne, nie wypada, się takich tematów nie porusza… Pytam – dlaczego, w imię czego?!

Wracając do moich zachwytów, to jest jeden główny… Wyreżyserować Poskromienie złośnicy w tempie i rytmie burleski, okiełznać wszelkiej maści sub-konteksty i podteksty słowne, ująć w karby cały komizm i dynamikę tej sztuki (przecież to tłumaczenie wprost nimi kipi); powiecie „Toż to misja straceńcza!”. Nic bardziej mylnego. Trzeba mieć tak genialnie zgrany, plastyczny i utalentowany zespół aktorski jak ten w „Żeromskim” plus reżysera z wizją, pazurem, pomysłem klasy Katarzyny Deszcz; cała reszta to magiczna chemia sceniczna, której efektem są zachwyceni widzowie. Moja rada? Do Kielc, do „Żeromskiego” – sami sprawdźcie, jak dobrze się będziecie bawić. A uważajcie, by przy tym ze śmiechu się z fotela nie sturlać, boć na tym Poskromieniu złośnicy to wielce możliwe i prawdopodobne…

POSKROMIENIE ZŁOŚNICY Williama Shakespeare, tłum. Stanisław Barańczak, reż. Katarzyna Deszcz, scenografia Andrzej Sadowski; obsada: Wiktoria Kulaszewska Dagna Dywicka (Katarzyna), Zuzanna Wierzbińska Ewelina Gronowska (Bianka), Beata Pszeniczna Wdowa), Teresa Bielińska (Kreator Mody), Mirosław Bieliński (Baptista Minola, ojciec Katarzyny i Bianki), Janusz Głogowski (Vincencjo, ojciec Licencja), Andrzej Cempura ( Grumio, starszy wiekiem konkurent o rękę Bianki), Wojciech Niemczyk (Lucencjo, zakochany w Biance, później występujący jako Cambio), Łukasz Pruchniewicz (Hortensjo, konkurent o rękę Bianki, później występujący jako Licjo), Krzysztof Grabowski (Petruchio, konkurent o rękę Katarzyny), Artur Słaboń (Bakałarz, później podszywający się pod Vincencja), Dominik Nowak (Tranio, sługa Lucencja, później podszywający się pod niego), Marcin Brykczński (Biondello, paź Lucencja), Edward Janaszek (Grumio, sługa Petruchia); Teatr im. Stefana Żeromskiego, Duża Scena Pokój Mrożka, premiera 12 kwietnia 2014; prezentacja 29 stycznia 2015

*Byłoż to przy okazji premiery „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie”, reżyserowanej na scenie elbląskiego Teatru im. Aleksandra Sewruka – http://www.e-teatr.pl/pl/realizacje/47108,szczegoly.html; źródło cytatu: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/131323.html

 

*Republika „Raz na milion lat…”, Autor: Sł:G. Ciechowski, muz:G. Ciechowski,Z. Krzywański, album „Masakra”

Leave a Reply