Przejdź do treści

LILKA – CUD MIŁOŚCI

„(…) blada i w loków ozdobna ametyst,

Śpiewała ku Plejadom , o miłości tylko…

„Jak śmiałaś pisać o różach

Gdy historia płonęła jak bór w letnim skwarze? (…)

Poetka (…)

Loki rozwiawszy fiołkowe,

Nad wodą stoi……

„Safo, co chcesz uczynić?”

– „Chcę morze zarzucić na głowę,

By nikt nie dojrzał łez moich…” („Róże dla Safony”)

Premiera przedstawienia „LILKA – CUD MIŁOŚCI” o Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej, wybitnej polskiej poetce pierwszej połowy XX wieku, odbędzie się 23 listopada 2015 roku (poniedziałek) o godz. 17, 30 i 19.30 na Małej Scenie Teatru Polskiego w Warszawie.

 

Będzie to żywy – mówiony, śpiewany, grany – portret Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej (ur. w Krakowie 24 listopada 1891 roku, zmarła 9 lipca 1945 roku w Manchesterze), z rodziny Kossaków, znanych historycznych malarzy batalistów, córki Wojciecha Kossaka, wnuczki Juliusza Kossaka, siostry pisarki satyrycznej Magdaleny Samozwaniec (Starzewskiej, a następnie – Niewidowskiej) i stryjecznej siostry pisarki Zofii Kossak.

Przedstawienie zrealizował wg własnego scenariusza zawsze świetny reżyser Waldemar Śmigasiewicz, z pomocą akompaniamentu Urszuli Borkowskiej i czterech aktorek znanych z nieprzeciętnego talentu i rzemiosła scenicznego wysokiej próby: Krystyny Tkacz, Afrodyty Weselak, Magdy Zawadzkiej, Joanny Zółkowskiej. Każda z nich zarysuje wizerunek poetki i dramatopisarki, słowami jej wierszy, listów i notatek. W poszczególnych częściach przedstawienia ukażą cechy jej skomplikowanej osobowości kobiety i pisarki, zmieniającej beztroskie codzienne doznania i dramatyczne przeżycia w niepowtarzalną poezję:

„Lilka oglądająca siebie”,

„Lilka malarka”,

„Lilka śpiewająca”,

„Lilka samotna”,

„Lilka umarła”.

Z pewnością będzie to obraz osobowości wymykającej się jednoznacznej ocenie. Portret osoby niebywale inteligentnej, o umyśle jasnym, otwartym, rzutkim, Osoby bardzo wrażliwej, o psychice skomplikowanej, z darem wnikliwej obserwacji i wielkiej wyobraźni. Bezgranicznie oddanej bliskim i ukochanym, ale doświadczanej nieczułością i niekochaniem, przed którymi broniła się to ironią, to wdziękiem, tworząc w oczach otoczenia obraz kobiety niezależnej i dumnej, choć pełnej uprzejmości i życzliwości.

Dobrze się stało, że w aurze wszechogarniającej kakofonii teatru post-dramatycznego, pozbawionego sensownego przesłania do widzów i rzemiosła aktorskiego, Teatr Polski przypomina poezję wyrażającą ludzkie uczucia i tradycje polskiej sztuki, historii i kultury W dodatku – w wykonaniu twórców, którym przede wszystkim nieobca jest myśl, rozmaite umiejętności teatralne, talent i wrażliwość artystyczna.

Maria Pawlikowska- Jasnorzewska należy do grona wybitnych polskich poetów okresu Dwudziestolecia Międzywojennego – Polski Odrodzonej po 123 latach niewoli. Związana z grupą „Skamandra”, zwłaszcza z głównymi przedstawicielami, jak Julian Tuwim, Jan Lechoń, Kazimierz Wierzyński, Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz oraz pismem „Wiadomości Literackie” pod redakcją Mieczysława Grydzewskiego, była jako kobieta i pisarka otoczona pewną aurą tajemniczości, której dramatyzm zawsze bliski był teatrowi. I zawsze, niezależnie od poetyckich koniunktur, jej wiersze były czytane, a jej osobowość i biografia były przedmiotem zainteresowania. To zainteresowanie, podniecone po II wojnie światowej wspomnieniami Magdaleny Samozwaniec „Maria i Magdalena” (Wydawnictwo Literackie w Krakowie) , wyraziło się w powojennych wydaniach jej poezji (ponad 40), notatek i listów, w przekładach wierszy na wiele języków (angielski, bułgarski, czeski, rosyjski, serbo-chorwacki, słowacki, węgierski…), licznych opracowaniach monograficznych, w realizacjach scenariuszy o niej w radiu i telewizji (m. in. „Kwiatami ku Niebu” Małgorzaty Pałłasz w TVP, monodram wybitnej aktorki Anny Lutosławskiej -Jaworskiej pt. „Nietrwała i trwożna”) o w teatrach… od Krakowa do … Gniezna i Grudziądza. Natomiast premier sztuk Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej po wojnie nie było wiele, m. in. „Powrót mamy” (Sopot 1946), „Dewaluacja Klary” (Kraków 1947), „Baba Dziwo” (Teatr Polski w Warszawie z udziałem Niny Andrycz).

Na przełomie 20014 i 2015 roku kilka książek związanych z twórczością i z życiem Marii Pawlikowskiej -Jasnorzewskiej natychmiast znikło z półek księgarskich. Toteż w popularnej „Księgarni” TVN Agata Passent i Filip Łobodziński zastanawiali się, jak to możliwe, że w kraju o niskim poziomie czytelnictwa (prócz szwedzkich kryminałów), te książki znalazły tylu czytelników. Zastanawiali się, nie myśląc o tym, że „powszechny brak sensu budzi właśnie głód sensu”- wedle słów filozofa i pisarza Tadeusza Kotarbińskiego, a ludzie czytając dobre książki w starych wydaniach i lekceważąc wielokilogramowe albumowe „ple-ple”, w wypadku książek o Marii Pawlikowskiej -Jasnorzewskiej potrafili ocenić wysoki poziom badawczy ich zawartości i szlachetność kształtu graficznego.

W listopadzie zeszłego roku minęła 120 rocznica urodzin Marii Pawlikowskiej -Jasnorzewskiej (ur. w Krakowie 24 listopada 1891 roku), w tym roku – 70 rocznica jej śmierci (Manchester 9 lipca 1945) , za dwa lata przypadnie 95 rocznica debiutu (1922 – publikacje wierszy w „Wiadomościach Literackich” i wydanie tomu poezji „Niebieskie migdały”). Więc warto, więc trzeba o niej opowiadać. Także na scenie.

Zwłaszcza że zajmowała się także dramatopisarstwem i napisała 15 lub 16 (piętnaście/ szesnaście) komedii dla teatru oraz 3 (trzy) słuchowiska dla Polskiego Radia. Poruszała w nich tematy znacznie poważniejsze  niż sakramentalne salonowe zdrady małżeńskie (m. in. sprawę aborcji), a nawet tematy polityczne, jak w satyrze antyfaszystowskiej pt. „Baba dziwo”.

Za jej życia wystawiono w teatrze 14 z nich: 1. „Szofera Archibalda” ( w Warszawie 1924, Wilnie 1924, Łodzi 1925), 2. „Kochanek Sybilli Thomson” (w Krakowie 1926), 3. „Egipską pszenicę” (w Krakowie 1932, Łodzi 1933, Lwowie 1933, Warszawie 1934), 4. „Zalotników niebieskich” (w Warszawie 1933, Krakowie 1934, Poznaniu, 1934, Wilnie 1935, Lwowie 1937), 5. „Powrót mamy” (w Warszawie 1935, Poznaniu 1925, Wilnie 1936, Łodzi 1937), 6. „Dowód osobisty” (w Warszawie 1936), „Mrówki” w reżyserii Wacława Radulskiego (w Krakowie 1936), 7. „Nagrodę literacką” (w Warszawie 1937, Poznaniu 1938), 8. „Babę Dziwo” (w Krakowie 1938, w Warszawie 1939), 9. „Popielaty welon” ( także pt. „Szary welon”, w Warszawie 1939), 10. „Dewaluację Klary” (w Poznaniu 1939). W Polskim Radiu zrealizowano słuchowiska: „Biedna młodość” w reżyserii Aleksandra Węgierki (1936 – pierwsze miejsce w plebiscycie „Anteny” ), „Pani zabija pana” (1936). „Złowrogi portret” (1937).

Jakby na pożegnanie, w ostatnich miesiącach przed II wojną światową odbyły się premiery trzech jej sztuk – kolejno: w czerwcu w Teatrze Narodowym w Warszawie („Popielaty welon”), w sierpniu w Teatrze Polskim w Poznaniu („Dewaluacja Klary”), 2 września 1939 roku w Teatrze Nowym w Warszawie (antyfaszystowska „Baba Dziwo” w reżyserii Stanisławy Wysockiej. Nie doczekał się premiery „Rezerwat”, złożony w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. W rękopisach pozostały dramaty: „Bracia syjamscy” (1927), „Skarb w płomieniach” (1930-1932) „Słoneczko” (inny tytuł „Gąsiarnica”). Napisane wspólnie ze Stanisławem Ignacym Witkiewiczem -Witkacym dwa dramaty (jeden pt. „Koniec świata”, ok. 1929) zaginęły. Nie był grany jej przekład „Lorda i Hiszpanki” portugalskiego lotnika i poety, a jej wielkiej miłości Jose Manuela Sarmenta de Beires (1936).

Jej komedie miewały premiery w wielu miastach Polski, ale nie miewały wznowień i nie zdobyły wielkiej popularności. Po II wojnie wystawiano je, ale sporadycznie. Warto by je dzisiaj sprawdzić na scenie! Retrospektywnej – eksperymentalnej czy szkolnej. Jako ciekawostkę. Nawet jeśli „trącą myszką”. W zamian za bzdurne „warsztaty” urządzane jak Polska długa i szeroka za duże społeczne (czyli wyrzucane!) pieniądze.

Natomiast wielkie zainteresowanie budzą dziś nie tylko wiersze Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej , ale przede wszystkim, postać Poetki, jej środowisko krakowskie (wraz z domem rodzinnym zwanym „Kossakówką”) i malarskie, jej miejsce w literackim i artystycznym środowisku międzywojennej Polski i na emigracji po roku 1939, dramatyczne losy wojenne i tragiczne cierpienia przedśmiertne zanotowane na kartach listów i notatek (zmarła na raka w Manchesterze – Holt Radium Institute Christie Hospital).

A przede wszystkim budzi zainteresowanie ona sama jako kobieta i jako artystka, jej kolejne małżeństwa, romanse, poetyckie triumfy (nagrody: Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury za twórczość literacką, 1935; nagroda Związku Literatów Polskich za tom wierszy „Śpiąca załoga”, 1933; nagroda miasta Krakowa za tom wierszy „Balet powojów”, w 1937), działalność literacka w niełatwych warunkach emigracyjnych, gdy od 1940 roku była członkiem Rady Teatralnej w Ministerstwie Informacji Rządu Rzeczpospolitej Polskiej na Uchodźstwie, pisywała wiersze i notatki do polskich pism na emigracji ( „Polska Walcząca”, „Wiadomości Polskie”, „Nowa Polska”) i formowała tomy wierszy pisanych już na obczyźnie – o porażających tytułach, jak „Gołąb ofiarny” (1941) albo „Róża i lasy płonące” (1941) lub przyciągających marzenia („Czterolistna koniczyna albo Szachownica”; „Bagienne niezapominajki” – tom zagubiony przez wydawcę).

Postrzegano ją jako piękność i określano „piękna Lilka” . Choć nie była klasyczną pięknością. A nawet miała nawet lekką ułomność postawy, którą maskowała urokiem osobistym.

Życie osobiste miała ciekawe, burzliwe, nie zawsze szczęśliwe. Najpierw dwa małżeństwa. Oba nieudane. Z tego zapewne powodu mgiełka refleksyjnego smutku unosi się niemal nad każdym wierszem Poetki.

Pierwsze małżeństwo (1915, unieważnione 1919) z porucznikiem armii austriackiej i cesarskim szambelanem Władysławem Janota Bzowskim okazało się kompletną katastrofą. Drugie zawarte z Janem Gwalbertem Henrykiem Pawlikowskim, pisarzem, znawcą historii, tradycji i folkloru podhalańskiego, zapalonym i zasłużonym taternikiem okazało się nieziszczalnym marzeniem (trwało 1921-1929). Były romanse na „śmierć i życie” i przypadkowe przygody. Byli zakochani wybitni pisarze (Stanisław Ignacy Witkiewicz – Witkacy) i poeci portugalscy wplątani w niewyjaśnione sprawy polityczne (Jose Manuel Sarmento de Beires). Około 1929 roku pojawił się czuły, choć nie zawsze pogodny, związek z trzecim mężem, Stefanem Jerzym Jasnorzewskim, pilotem polskich sił zbrojnych (potem RAF –u), młodszym od niej o 10 lat, a zakochanym w niej od pierwszego wejrzenia i wiernym do ostatnich chwil jej życia (czego wzruszającym i – wstrząsającym – dowodem jest ich korespondencja, wydana niedawno).

O jej pierwszym małżeństwie pisano: „Było ono, jak się zdaje, głównie wynikiem konwenansu. Bzowski legitymował się odpowiednim pochodzeniem, a „Lilka” miała aż 23 lata, co w tamtej epoce było już granicą staropanieństwa. Więc „zakochała się” i przez dwa lata grała przykładną panią domu, a potem spakowała walizki i wróciła do  rodzinnej Kossakówki w Krakowie. Koszmar unieważnienia małżeństwa ciągnął się 4 lata. Tylko 4 lata, dzięki pozycji „tatki” Kossaka.

O drugim konstatowano: „On miał być kimś, kto okaże się miłością, mężem, partnerem. Był wykształcony, błyskotliwie inteligentny, dowcipny, ale – ulegając zwyczajom swojej rodziny i swego „Domu pod jedlami” na Kozińcu w Zakopanem zabraniał „Lilce” malować (na pewno nie pozwoliłby jej na sprzedawanie obrazów). Jej siostra Magdalena Samozwaniec w swojej słynnej książce „Maria i Magdalena”, wspomina, że rodzina jego była chorobliwie skąpa, a synową traktowała jak głupawe dziecko, ponieważ przywilej posiadania rozumu zarezerwowany był tylko dla mężczyzn. On sam, niebywale przystojny, nie ukrywał romansów przed żona, na boku, a nawet – już jako fordanser  na dancingu w Wiedniu – zaproponował żonie adopcję dziecka swojej kochanki, austriackiej tancerki. Magdalena Samozwaniec pisze o tym wszystkim żartobliwie, ale dla Marii Pawlikowskiej była to sytuacja trudna do zaakceptowania i małżeństwo skończyło się rozwodem a w życiu Marii Pawlikowskiej pojawiali się inni mężczyźni i inne związki, m.in. z Witkacym, który sam twierdził , że był „śmiertelnie w niej zakochanym”; później, w Paryżu, wielkie i odwzajemnione uczucie do portugalskiego poety i lotnika Jose Manuel Sarmento de Beires.”

O trzecim: „Najszczęśliwsze, ale też pewnie najdziwniejsze, wydaje się małżeństwo Marii Pawlikowskiej ze Stefanem Jasnorzewskim. Był lotnikiem, dziesięć lat od niej młodszym. Z jego strony była to wielka miłość od pierwszego wejrzenia. I tak już zostało, choć także to małżeństwo rządziło się własnymi prawami, nie całkiem zrozumiałymi dla otoczenia, bo państwo Jasnorzewscy zupełnie do siebie nie pasowali ani intelektualnie, ani towarzysko: ku zgrozie wyrozumiałych Kossaków wzięli cywilny ślub w Poznaniu (w dawnym zaborze pruskim były możliwe śluby cywilne); zamieszkali na terenie garnizonu lotniczego w miejscowości Irena pod Lublinem, gdzie sławnej i wytwornej poetce w kontaktach z żonami miejscowej kadry wojskowej zdarzały się sytuacje anegdotyczne. Takie oderwanie od własnego, naturalnego dla niej, środowiska musiało być dla poetki niełatwym wyzwaniem.”

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska nie była z pewnością osobą skłonną łatwo ulegać jakimkolwiek schematom zachowania czy wpływom. Odziedziczyła wybitny talent plastyczny i przez jakiś czas uczęszczała do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (malowała akwarele) , ale ostatecznie nie poświęciła się malarstwu. Może w tamtych czasach, w Polsce i w Krakowie nie był a to profesja dla kobiety. Zamiast malować samodzielnie studiowała przyrodoznawstwo, filozofię i literaturę, a następnie zaczęła pisać wiersze (pierwsze układała podobno już w dzieciństwie, regularnie jako pełnoletnia panna od ok. 1911 roku) i komedie. I ta dziedzina wypełniła jej życie, rekompensując inne niepowodzenia.

Pierwszy tom wierszy wydała w 1922 roku pod tytułem „Niebieskie migdały. Od razu przyniósł jej uznanie i otworzył środowisko Skamandrytów, darząc przyjaźnią najświetniejszych poetów tego czasu, jak Jan Lechoń, Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Kazimierz Wierzyński i znajomością wielu wielkich postaci ówczesnej polskiej kultury i sztuki. Budziła podziw jako kobieta i jako poetka kolejnymi tomami (w sumie 13 do 1939 roku): „Różowa magia” (1924), „Pocałunki” (1926), „Dancing. Karnet balowy” (1927), „Wachlarz” (1927), „Cisza leśna” (1928), „Paryż” (1928), „Profil białej damy” (1930), „Surowy jedwab” (1932), „Śpiąca załoga” (1933), „Balet powojów” (1935), „Krystalizacje” (1937), „Szkicownik Poetycki” (1939).

Po opuszczeniu Polski – drogą przez Zaleszczyki, Bukareszt i Francję (Lyon, Paryż) do Wielkiej Brytanii (Londyn, Blackpool – ośrodek zapasowy polskiego lotnictwa, Manchester) Maria Pawlikowska – Jasnorzewska współpracowała z emigracyjnymi pismami polskimi , ale nie pisała okolicznościowych wierszy hurra – patriotycznych i nie mieszała się w środowiskowe spory. Straszliwie przeżywała sytuację wojenną i dręczyła się lękiem o rodzinę i straszliwie przeżywała sytuację Kraju i Świata. W 1944 do życiowych zgryzot wywołanych wojną, oddaleniem od bliskich i ojczyzny dołączyła się śmiertelna choroba – rak. Jej notatki z ostatniego okresu choroby są najbardziej przerażającym zapisem umierania, jaki można sobie wyobrazić (zostały opublikowane wbrew jej woli i wbrew woli jej męża).

Przedstawienie jest interesujące poprzez przypomnienie postaci Poetki, jej wierszy i sukcesów na tle nie najszczęśliwszych przypadków z jej życia osobistego, klimatu twórczości artystycznej w Polsce międzywojennej i dramatycznych wydarzeń związanych z tułaczką i emigracją wojenną Polaków. Zespół wykonawców gwarantuje poziom zawodowy przedsięwzięcia i jego wysoki myślowy i artystyczny kształt.

Jeden z widzów próby generalnej – Janusz Michalik – zapisał swoje wrażenia w sposób, którego nie potrafiłby osiągnąć żaden ze współczesnych krytyków teatralnych – profesji upadłej ostatnimi czasy wraz z fachowymi czasopismami i likwidacją miejsca na recenzje teatralne w gazetach codziennych i tygodniowych: „LILKA – CUD MIŁOŚCI – CUD TEATRU”: „Jakie to szczęście, że są jeszcze w naszym kraju twórcy , którzy mają odwagę podjąć ryzyko przygotowania spektaklu, któremu daleko do blichtru czystej rozrywki i komercji, epatowania pustymi dialogami, wyłącznie ku uciesze publiczności, aktorskiej klaunady i fajerwerków, głośnej muzyki. Oczywiście, nie mam nic przeciwko teatralnej rozrywce (szczególnie gdy jest ona oparta o zgrabnie skrojony tekst, świetne dialogi, reżyserię i takąż grę aktorską), sam lubię od czasu do czasu obejrzeć taki spektakl. Ale w przypadku „Lilki – Cudu Miłości” zdarzył się jeszcze jeden cud – Teatralny, którego świadkiem byłem w jedno z sierpniowych popołudni, podczas przedpremierowego pokazu, a raczej próby generalnej, na którą wraz z kilkunastoma innymi osobami zostałem zaproszony przez twórców tego przedstawienia. Piszę o cudzie, ponieważ od samego początku spektaklu zostałem, a w zasadzie wszyscy obecni na sali (jak wynikało z późniejszych rozmów) zostali przeniesieni do innego wymiaru postrzegania rzeczywistości – w tym przypadku rzeczywistości teatralnej, scenicznej. Magia teatru umożliwia zrobienie takiej sztuczki, ale na ogół twórcy z tej magii nie korzystają wcale, albo w niewielkich ilościach. A tu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki weszliśmy w intymny świat bohaterki, delikatnie inkrustowany słowem, światłem, dźwiękiem i ruchem. Pomimo że reżyser a zarazem scenarzysta spektaklu – Waldemar Śmigasiewicz – zdecydował się na pewien rodzaj kolażu tekstów (książki Rafała Podrazy „Wojnę szatan spłodził”, fragmentów listów, wspomnień i poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej) oraz muzyki Urszuli Borkowskiej (z genialnie wykonanymi przez Krystynę Tkacz pieśniami), absolutnie nie przeszkodziło mi to w linearnym odbiorze tej opowieści o życiu, miłości, twórczości i chorobie poetki.

Pełen pięknych, malarskich obrazów, czasem impresjonistycznych, ale w większości utrzymanych w przyciemnionej tonacji kolorystycznej (brawa dla operatora świateł!) – koncept plastyczny, czy wreszcie fantastyczna – od pojedynczych, rozedrganych, acz delikatnych dźwięków do ich harmonicznej kaskady, doskonale oddających nastrój chwil i idealnie współgrających z obrazami scenicznymi – to kolejne mocne atuty tego artystycznego przedsięwzięcia.

Ale najważniejszym jego atutem jest bez wątpienia aktorstwo. O pani Krystynie Tkacz i Jej mistrzostwie już wspomniałem. Panie: Magdalena Zawadzka, Joanna Żółkowska i najmłodsza z tego grona, ale niezwykle utalentowana, Afrodyta Weselak, w sposób niezwykle czysty, pięknie klarowny, bez cienia fałszu w głosie, z nieosiągalną dla niektórych (także zawodowych) aktorów kulturą słowa, nienachalnym gestem i wystudiowanym ruchem (piękna choreografia drugiego planu) opowiedziały nam tę pełną cudu miłości historię. Opowiedziały tak, że przez długą chwilę po wybrzmieniu ostatnich słów i ostatnich akordów muzyki ze sceny, nasze dłonie zajęte oklaskami – wyrazem podziwu dla teatralnej roboty – musiały raz po raz obcierać z oczu łzy autentycznego wzruszenia.

Polecam obejrzenie „LILKI – CUDU MIŁOŚCI”, nie tylko miłośnikom teatru, ale także i tym, którzy chcieliby poszerzyć swoją wrażliwość i uczucia o nieznane sobie dotąd pokłady. A być może wówczas doświadczą także – podobnie jak ja – swego rodzaju „cudu”.

Nic dodać, nic ująć. Trzeba zobaczyć, przeżyć, przyłączyć się do aplauzu, braw, oklasków, zachwytu.

Bożena Frankowska

Leave a Reply