Przejdź do treści

Statystycznie średnio

Kilka tygodni temu Ryszard Bugaj zwierzył się w którymś z programów informacyjnych, że przysłuchiwał się spotkaniu zwolenników Pawła Kukiza. I odniósł nieodparte wrażenie, iż zebrani jeszcze nie wiedzą, że świat jest jest skomplikowany.

Podobne wrażenie sprawiają oświadczenia pana prezydenta i ministerstwa Kultury (tudzież jego przedstawicieli) dotyczące stanu kultury polskiej. Prezydent Duda podjął problem w swoim orędziu w duchu tzw. czarnego PR, przywołując obraz postępującej degradacji, bez mała spustoszenia. Ministerstwo opublikowało na to dictum zestawienie sukcesów (niewątpliwych), jakie zostały odniesione m.in. na polu budownictwa muzeów. Rzecz w tym, że obie strony mają rację albo racji nie mają wcale.

 

Dobrze się stało, że w swoim orędziu prezydent położył jeden z akcentów na kulturze. Kultura zazwyczaj bywa omijana przez polityków szerokim łukiem, zaliczana do zdań państwowych drugiej kategorii, podobnie jak oświata, nauka, sport i wypoczynek. To zapewne wynik mylnego przekonania, że niewiele pożytku z kultury wynika, a przede wszystkim kłopoty, czyli wydatki.

Pamiętam, jak na progu transformacji, mniej więcej ćwierć wieku temu, przyjechała do nas delegacja holenderskich animatorów kultury. Bylem wówczas związany z Centralnym Ośrodkiem Metodycznym Upowszechniania Kultury, działającym przy ministerstwie Kultury jako naczelny miesięcznika „Cre(d)o”. Holendrzy przekonywali nas nader sugestywnie o potrzebie utrzymania sieci domów kultury, więcej, o konieczności ich rozwijania i pielęgnowania, jeśli nie chcemy w Polsce plagi narkomanii, alkoholizmu, wandalizmu i innych postaw aspołecznych wśród młodych ludzi. Słuchano ich z umiarkowanym zdziwieniem, że te „komunistyczne” wymysły powinny być kultywowane.

To właściwie zabawne, że musieli o tym mówić w kraju, gdzie akurat o tym dobrze wiedziano, ale nagle ogarnęła bardzo wielu amnezja. Na szczęście ówczesny rozmach likwidacyjny rozmaitych placówek kultury został powstrzymany, acz to właśnie w tym okresie padło pod toporem przemian wieje wiejskich ośrodków kultury, ale i z drugiej strony całkiem miejskich kin, jak choćby spora sieć największych kin w Warszawie (dość wymienić „Skarpę” czy „Relax”). Snuto również marzenia o zmniejszeniu liczby teatrów, a te marzenia na stołecznym ratuszu wciąż powracają tęsknym echem, w przekonaniu, że jak będzie placówek mniej, ale lepiej „sytuowanych”, czyli lepiej dofinansowanych, to kulturze będzie to sprzyjać. Nieco później tą właśnie ideą natchnieni włodarze telewizji publicznej, najpierw radykalnie zmniejszyli produkcję teatru telewizji (miało być spektakli mniej, ale miały być lepsze, sic!), a potem prawie tę produkcję zlikwidowały ku chwale misji publicznej. Dopiero ostatnimi laty pojawiły się symptomy ożywienia, ale wciąż to dopiero symptomy, a nie uregulowana sytuacja, zwłaszcza że w ogóle sytuacja telewizji publicznej (abonamenty!) wciąż pozostaje nieuregulowana.

Działo się w czasach nieodległych, kiedy powszechnie wierzono w niewidzialną rękę rynku, która jakoby sprawiedliwie wszystko poukłada, byle tylko jej nie przeszkadzać. Dziś wiadomo, że to duby smalone, ale zwolenników rynkowej niewidzialności wcale nie ubyło.

Jeśli więc prezydent Andrzej Duda mówi, że znikają instytucje czy ośrodki kultury, to ma rację, bo znikały. Może na początku transformacji w szybszym tempie, ale to nie znaczy, że nie znikają dzisiaj. Nawet polemiści z ministerstwa przyznali, że jednak w ciągu ostatnich paru lat zniknęło w Polsce 100 bibliotek publicznych, choć to przecież niewiele, zważywszy, że były to głównie filie większych placówek. Rzeczywiście 100 bibliotek wobec ponad 8000 tysięcy bibliotek publicznych to nie jest liczba alarmująca, to niewiele ponad 1 procent, a więc powodu do rozpaczy nie ma, choć oczywiście każdej tego typu placówki szkoda. Niektóre zresztą podobno znikają przejściowo jak na przykład Wypożyczalnia nr 67 przy ul. Lipowej 3 w Warszawie, zamknięta „tymczasowo” w roku 2012 do czasu przeniesienia do nowego lokalu. Formalnie istnieje (na papierze), ale jakoby jej nie było.

Z liczbami jednak można, a dobrze o tym wiedzą socjologowie i statystycy, zrobić niemal dowolnie to, co się zechce. Wystarczy więc przywołać informację, że 50 lat temu, czyli na dwudziestolecie PRL, w wydanej wówczas księdze jubileuszowej „Kultura Polski Ludowej” można znaleźć dane statystyczne o upowszechnianiu kultury wówczas. Okaże się, że i wtedy istniało nieco ponad 8 tysięcy bibliotek publicznych. A więc niemal tyle samo co i dzisiaj. Tyle tylko, że bilans ludności zamieszkującej wówczas Polskę nie przekraczał wówczas 30 milionów, a więc przez pół wieku ludność kraju zwiększyła się o trzecią część. Co to oznacza dla bibliotek? A no tyle, że choć jest ich tyle samo, to jest ich jednak mniej w przeliczeniu na jednego mieszkańca. A więc mamy zaległości? Znaleźliśmy jedno ze źródeł spadku czytelnictwa? Może tak, może nie. Życie jednak skomplikowane, ale watro nad tym się spokojnie i z powagą zastanowić.

Tymczasem ministerstwo tryska optymizmem, wspominając mnogie inwestycje i osiągnięcia. To prawda są wśród nich wspaniałe obiekty, które oby z pożytkiem służyły ludziom, by wymienić Filharmonię Szczecińską, Operę w Białymstoku czy z wielkim, smakiem i starannością odrestaurowana Stara Oranżeria w Łazienkach, o flagowych muzeach Polin, Chopina czy Gdańskim Teatrze Szekspirowskim nie wspominając. To są osiągnięcia wręcz monumentalne. Warto się z nich cieszyć, ale też nie warto się nimi zasłaniać, bo wcale nie uchylają cierpkich uwag prezydenta z jego orędzia:

„Dziś wielu twórców i artystów mówi, że zostali pozostawieni, że nie mogą się zrealizować, że tworzą i nic z tego nie wynika, a czasem nie mogą tworzyć ze względów finansowych, bo mają niski poziom życia. Znikają instytucje kultury, zwłaszcza w tej Polsce powiatowej, ale także i w wielkich miastach. Chciałbym, żeby przestano mówić, że Polska powiatowa jest zwijana. Dzisiaj polska kultura wymaga mecenatu, mecenatu ze strony państwa. Będzie miała z całą pewnością swojego patrona w prezydencie Rzeczypospolitej, którym dzisiaj zostaję”.

Nie wiadomo, co z tej zapowiedzi wyniknie, mecenat pozostaje wszak w gestii rządu i samorządów, ale wolę wyrazić nadzieję, że kulturze przybywa sojusznik niż marszczyć brwi, że prezydent nie docenia osiągnięć i wysiłków. Wielkie, flagowe inwestycje, międzynarodowe festiwale i sukcesy to, oczywiście, potrzebne kulturze impulsy, ale jego płucami pozostaje sieć ośrodków w całym kraju. Czy kultura powiatowa się zwija? Tego prezydent nie powiedział, choć powiedział, że tak się mówi.

Tomasz Miłkowski

Tekst opublikowany w „Dzienniku Trybuna”, 14 sierpnia 2015

Leave a Reply