Przejdź do treści

DZIADY

Obsypane nagrodami poznańskie Dziady Radosława Rychcika publiczność WST przyjęła z powściągliwym dystansem. Przebranie arcydramatu Mickiewicza w szatki popkultury amerykańskiej najwyraźniej nie wywołało entuzjazmu, przeciwnie, wiele wątpliwości. Najważniejsze z nich to takie: co to ma wspólnego z dziełem tak mocno osadzonym w polskiej tradycji i co właściwie ma znaczyć?

Rzecz przecież nie została zatytułowana: Radosław Rychcik Dziady (tak jak to zrobił Demirski, nie przypisując autorstwa swojej Nie-Boskiej komedii Krasińskiemu), ale Dziady Adma Mickiewicz. Po tym wielce zobowiązującym tytułem obejrzeliśmy przedstawienie, które wprawdzie odwołuje się do tekstu Mickiewicza, ale jest co najwyżej wariacją na temat Dziadów na siłę wtłoczoną w komiksowe i popkulturowe ramy amerykańskich mitów: od walki czarnoskórych o równe prawa, przez Marylin Monroe, Jokera, Hawkinga, gospel po Ku Klux Klan i Przeminęło z wiatrem.

 

Przyjmijmy nawet, że to przeoczenie teatru, który zapomniał wstawić nazwisko Rychcika jako autora/współautora dramatu. Wtedy trzeba i tak odpowiedzieć na pytanie, czemu służy ta przebieranka i w jakiej mierze posprowadzane na obrzęd dziadów, a potem do cel bernardynów i na salony warszawsko-wileńskie (Rychcik pociął dramat w taki sposób, że nie ma tu żadnej różnicy między salonem warszawskim a balem u senatora) postacie z legend popkulturowych i tradycji walki o wyzwolenie czarnoskórych mieszczą się w ramach wyznaczonych poematem dramatycznym Mickiewicza, który choć otwarty i romantyczny z ducha to, jednak nie jest śmietniskiem wszystkiego, co się do niego wrzuci.

O ile pierwsza część przedstawienia, zwłaszcza oparta na obrzędowej części Dziadów sprawia wrażenie ze sztubackiego żartu, zabawy w przebieranie Mickiewicza w amerykański komiks, czasem nawet z niejakim skutkiem scenicznym (scena z udziałem poddanych Złego Pana, których tutaj reprezentują bezdomni z czarnych slumsów, grani przez amatorów), choć już w scenie z udziałem Księdza, w monologu Gustawa zaczyna coraz bardziej ten kostium uwierać, to w drugiej części spektaklu wszystko się rozpada. Rychcik usunął, choć pomysłów miał bez liku, przemianę Gustawa w Konrada, a Wielką Improwizację odtworzył z offu w wykonaniu Gustawa Holoubka. Choć słuchanie Holoubka jest rozkoszą samą w sobie, to w tym spektaklu oznacza kapitulację, po której następuje myślowy uwiąd: oto Gustaw/Konrad improwizuje na tle obnażonej grupy współwięźniów (przypominającej więźniów katowni Auschwitz przed zagazowaniem), posługując się sławnym przemówienie pastora Kinga (I have a dream), a następstwem tej „improwizacji” jest stojąca w całkowitej sprzeczności z wymową tego wystąpienia buntownicza pieśń Zemsta na wroga, stylizowana na gospel. Aż ciśnie się pod klawiaturę złośliwość: brak konsekwencji to jedna z domniemanych cnót scenariusza. Potem jest coraz durniej: na bal-salon u Senatora przybywają członkowie Ku Klux Klanu, którzy opluwają się nawzajem resztkami pożywienia (a może i womitują na siebie), co ma podkreślać dodatkowo, że są obrzydliwi (jeśli ktoś by tego nie zauważył), ksiądz Piotr upozowany Hawkinga, a usługuje im ciocia Jemima z Przeminęło z wiatrem, która okazuje się panią Rolisson i na koniec wszystkich kładzie równo trupem za pomocą fuzji. Witkacy by tego nie wymyślił. Ufff… Litanię tych głupstw ciągnąć można by niemal w nieskończoność, bo cała zabawa została skrojona wedle zasady: co mi się z czym kojarzy w jakikolwiek sposób, to wsadzam do kociołka po poszatkowaniu. Przy całym szacunku dla kabaretu: Dziady to kiepski materiał dla Pożaru w burdelu.

Tak tedy nawet utwór podpisany (a oddawałoby to stan rzeczy) przez Rychcika, a nie Mickiewicza, poddany rzeczowej analizie, nie jest w stanie obronić się jako spójna całość. Nawet udział tak znakomitych aktorów jak Jerzy Kropielnicki (Senator) i Mariusz Puchalski (Ksiądz Piotr) nie był w stanie osłonić myślowego nieładu, któremu przyświeca szczytny cel wykazania, iż Mickiewicza poezja wieczną jest. I że, jak zawsze, stajemy po słusznej stronie.

Jedno jest tylko pocieszające: może i nastał czas na takie zabawy. Mamy w Polsce urodzaj na Dziady i miejsce dla zwariowanych harców jest tym bardziej bezpieczne. Namawiałbym tylko do jednego: proszę nie ukrywać, kto jest autorem.

 

Tomasz Miłkowski

DZIADY Adama Mickiewicza, reż. Radosław Rychcik, scenografia Anna Maria Kaczmarska, muzyka/multimedia Michał Lis, Piotr Lis, Teatr Nowy w Poznaniu, premiera 22 marca 2014, występ gościnny w Warszawie, WST, 22 marca 2014

Leave a Reply