Przejdź do treści

Na czworo, na dwoje

Blog Tomasz Miłkowskiego: http://www.dziennikarzerp.pl/2014/03/na-czworo-na-dwoje/

 

Czasy są trudne, a zatem pomyślne dla kameralistyki. Nic dziwnego, że na afiszu teatralnym coraz więcej sztuk na dwoje, na czworo albo niewiele więcej aktorów. Nowe premiery warszawskie: Ich czworo Zapolskiej w Polonii, Tramwaj zwany pożądaniem Williamsa w Ateneum i Oleanna Mameta w Studio potwierdzają ten trend. Chociaż obsady tych dwóch pierwszych znacznie przekraczają czwórkowy limit – wprawdzie czwórka bohaterów jest główna, ale aktorów występuje więcej. U Zapolskiej ósemka, u Williamsa aż dziewiątka.

Jerzy Stuhr sam przyznaje, że dramat Zapolskiej chodzi za nim od początku kariery, a więc nic dziwnego, że wybrał go na swój reżyserski debiut w Warszawie. Debiut bardzo udany. Stuhrowi udało się pokonać rafę prologu i epilogu dramatu, utrzymanych w młodopolskiej manierze, dość natrętnych dydaktycznie, a stylistycznie nie do zniesienia, Dzięki trafnym skreśleniom i interpretacji aktorskiej rezonerskie filozofowanie Zapolskiej nabrało smaku gorzkiej refleksji reżysera, który wie, czego oczekuje publiczność, ale też zachowuje dystans wobec rozrywkowego modelu teatru. Najprościej byłoby te dydaktyczne wtręty skreślić, ale Stuhr wybrał drogę trudniejszą i roztropniejszą – swój zrealizowany po bożemu, realistyczny spektakl zaprezentował jako fragment większej całości, jako pewien przykład czy też argument w rozmowie o tym, jak ludzie nie potrafią ze sobą być, jak bezmyślnie niszczą swoje życie. Więcej niż solidne aktorstwo, świetna rola lampartującej żony (Sonia Bohosiewicz) i dybiącej na stanowisko profesorowej Szwaczki (Iza Kuna) o roli Męża nie wspominając (wysmakowana rola charakterystyczna Jerzego Stuhra) gwarantuje dwie godziny dobrej zabawy, zmąconej przestrogą przed łatwością, z jaką wszystko można w życiu utracić, jeśli nie będzie się dokładać starań. Bo nikomu nic tak naprawdę się nie należy do życia.

Z takim stosunkiem do świata, który powinien lec u stóp i warować, rodzi się i żyje Blanche z Tramwaju, przygotowanego właśnie przez Bogusława Lindę w Ateneum. To drugi z rzędu Williams w Warszawie, po przebojowej Kotce na gorącym blaszanym dachu w Narodowym. Zanosi się na kolejny przebój, bo i ten spektakl nie ma w sobie nic z mdłego sentymentalizmu, który ciągnął się za Williamsem latami. Tramwaj Lindy tchnie autentyzmem przez swoją twardość – niczego nie udaje, ale odsłania psychiczne otchłanie, w których miotają się bohaterowie, zwłaszcza Blanche. W kreacji Julii Kijowskiej ujmująca jest „sztuczna bezpośredniość” – Blanche cały czas udaje, gra, próbuje być kimś innym niż jest, ale jej prawdziwa natura życiowego rozbitka, alkoholiczki i nimfomanki, upadłej panienki z dobrego domu, co chwila wynurza się spod maski. Zdziera ją do końca tylko raz – w genialnej scenie finałowej, gdy osaczona, tuż przed oddaniem w ręce pielęgniarzy z zakładu zamkniętego kuli się z lękiem i niemym okrzykiem, który więźnie jej w gardle na widok mężczyzny, który ją zgwałcił.

Dwa portrety moralnego upadku, Zapolskiej i Williamsa, dzieli je niemal wszystko, ale łączy próba uchwycenia procesu rozpadu tradycyjnych wartości i obraz nieodwracalnej katastrofy.

O tym rozpadzie opowiada też Oleanna, choć w innej perspektywie i innej relacji. Tym razem to nie stosunki rodzinne, ale kruchy, wymagający i niebezpieczny związek nauczyciela i uczennicy staje się przedmiotem wiwisekcji. Mamet ukazuje, jak łatwo przedzierzgnąć tę relację w toksyczną więź, niszczącą obie strony, jak łatwo zachwiać względnie stabilnym układem, w którym nauczyciel zawsze dysponuje władzą, a uczeń pozostaje jej przedmiotem. Choć niekiedy role mogą się odwrócić. Jak łatwo tu przekroczyć granice, nadużyć władzy, wywołać skutki przeciwne od oczekiwanych, zniszczyć wydawałoby się niezachwiany skład zasad, o tym właśnie opowiada Mamet, a Natalia Rybicka i Krzysztof Stelmaszyk nader wiarygodnie ukazują. Spektakl w malarni Teatru Studio to prawdziwa lekcja myślenia.

Lubię taki teatr. Jest o czymś, o czymś rzeczywistym (choć nieprawdziwym, bo zmyślonym) opowiada i stawia przed nosem pytania wydawałoby się oczywiste, o których najłatwiej zapomnieć. A nie wolno.

Tomasz Miłkowski

Leave a Reply