Przejdź do treści

Teatr liże tyłek lokalnym władcom?

Cóż, teatr od zarania dziejów zawsze był pełen sprzedajnych artystów. Gloryfikowanie władzy, umizgi do sekretarzy i poślednich urzędników. Skąd my to znamy ? Wydawałoby się, że po odzyskaniu tzw. wolności mamy ten proceder za sobą. Artysta stał się niezależnym głosem osobistym i narodowym. Przestał być tubą propagandową władzy publicznej. Z drugiej strony – jak tu być wolnym za państwowe, czyli podatników pieniądze ? Kto płaci, wymaga…

Tak naprawdę, to instytucja kultury zawsze jest narażona na odgórne dyrektywy, życzliwe sugestie i jawne oczekiwania. Diabeł tkwi w proporcjach i zwykłej przyzwoitości. W mieście Wrocławiu przekroczono jedno i drugie. Teatr Współczesny stał się stroną w procesie sądowym między obywatelem miasta a lokalną władzą!

Zachodzę w głowę, po co to było potrzebne świeżo upieczonemu dyrektorowi, Markowi Fiedorowi. Ile w tym wikłaniu własnej instytucji w plotkarski i mało poważny proces osobistej potrzeby, obywatelskiego przekonania, chęci przypodobania się władzom i umocnienia własnego stołka? Teatr zaczął nagle „strzelać z armaty do starego wróbelka na gałęzi”.

I o cóż tak naprawdę chodzi? O sprawę nie wartą takiego artystycznego zadęcia. Przed wrocławskim sądem toczy się oto proces o kradzież praw autorskich do… krasnoludka. Swego czasu przywódca głośnej Pomarańczowej Alternatywy, Waldemar „Major” Fydrych namalował symbol Wolności wyobrażony przez krasnoludka, który został „skradziony” przez władze miejskie i wykorzystany do promocji Wrocławia. „Major” oskarżył miasto o złamanie praw autorskich. A miasto w odwecie w koprodukcji z Teatrem Współczesnym wyprodukowało spektakl-oskarżenie, odsądzający właściciela tego krasnoludka od czci i wiary. Nie do wiary.

Marek Kocot napisał „tekścik”, a reżyser Tomasz Hynek przysposobił go scenicznie. Powstał spektakl, który jest sądem nad autorem nieszczęsnego „krasnoludka” i ma formę bezwzględnego i kompromitującego przesłuchania tegoż osobnika. Osobnika tchórzliwego, bo zamiast napisać na murze: „Precz z komuną!”, namalował sympatycznego w końcu krasnala. Autorzy tego teatralnego „dzieła” wmawiają publiczności, że osławiony „Major” to antybohater, ludzkie zero, mitoman, człowiek, który przez proces chce odzyskać dawny rozgłos.

Bohater tej sztuczki na zamówienie obrzuca widzów zakrwawioną podpaską albo wyciąga z rozporka kawałki papieru toaletowego i rozdaje publiczności /taka aluzja do pradawnej Komuny/. Żeby tylko obrzydzić jednego z najbardziej znanych mieszkańców miasta. Za krasnoludka? Teatr staje się stroną w procesie sądowym, wystawiając za pieniądze podatników podłe i marne widowisko. „Pomarańczyk” to wyczyn nie przynoszący chluby wrocławskiej kulturze, wyczyn lizusowski i kompromitujący etycznie. A dyrektor i prezydent niechaj liżą…

Józef Jasielski

Leave a Reply