Przejdź do treści

NIE CHCĘ BYĆ DZIEWCZYNKĄ

20 kwietnia w rosyjskim Orle odbyła się pierwsza w Rosji premiera sztuki Tadeusza Różewicza, Białe małżeństwo w reżyserii Grzegorza Mrówczyńskiego. Premierze towarzyszyły oklaski na stojąco i szroki rezonans prasy. Publikujemy obszerną recenzję spektaklu, zamieszczoną w gazecie „Orłowskij Wiestnik”.

NIE CHCĘ BYĆ DZIEWCZYNKĄ

Tak mówi Bianka, młoda bohaterka sztuki Białe małżeństwo, którą w roku 1973 napisał nadal żyjący i cieszący się dobrym zdrowiem (ma 92 lata) klasyk polskiej literatury Tadeusz Różewicz. Sztuka była wystawiana na scenach wielu krajów. Ale swego scenicznego spełnienia w rosyjskim doczekała się dopiero 20 kwietnia w Orle, w teatrze Swobodnoje Prostranstwo. Inscenizator Grzegorz Mrówczyński (Polska). Scenografia Kariny Awtandiłowoj (Moskwa). Choreografia – Swietlana Szczekotichina. Na premierę przyjechała z Moskwy znana rosyjska pisarka i tłumaczka Ksenia Starosielskaja.

Małżeństwo bez intymności

Oto co to takiego „białe małżeństwo”; dziewczyna wychodzi za mąż za chłopaka i wbrew umowie zbliżyć się do nie nie można!

Akcja sztuki toczy się na początku XX wieku, kiedy podobne alianse weszły w modę. Nasza Bianka (artystka Walerija Żylina) to feministka mimo woli. Po prostu jej ojciec, marzący o synu, a obdarowany dwoma córkami (zasłużony artysta Rosji Walerij Łagosza), wychowywał córkę jak chłopca. A i napatrzyła się w domu koszmarnych dla niej scen z udziałem chutliwego tatusia i dziadka. Współczuje mamie, że ojciec jej nie kocha. Obok niej czarująca siostra Paulinka (studentka trzeciego roku studia Olega Bałabanowa), która dolewa oliwy do ognia prowokując brutalnymi rozmówkami, zaczepkami, podstępnymi intrygami.

Niełatwo jest żyć Biance. Jak przeciwstawić się obcemu jej układowi rodzinnemu? Jak zachować swoje człowieczeństwo, spętane płcią? O tym się myśli, słuchając złożonego, wieloznacznego tekstu sztuki, nasyconego fizjologicznym słownictwem. Czy to w ogóle do przyjęcia na scenie teatralnej? Jeśli w reżyserskiej interpretacji sztuki dominują (przewidziane przez dramatopisarza), ironia i humor, to z pewnością tak.

Scenograficzne odkrycia

Wielka, pojemna komoda to centrum scenicznego świata. Widzowie siedzą w trzech rzędach na rozstawionych krzesłach na scenie, prawie wewnątrz teatralnej akcji. Strzeżona przez rodzinę Bianki komoda, symbol obywatelsko-materialnej pomyślności – to oczywista ironia. Okaże się ona także (w absurdystycznej realizacji) w spektaklu kolejno: łożem-alkową, konfesjonałem (kopuła z krzyżem i tiulowa firanka spuszcza się z góry na scenę), salonem, holem dla weselników itp. Patrząc na nią, przychodzi na myśl inna sztuka polskiego klasyka, Gabrieli Zapolskiej, „Moralność pani Dulskiej”, którą Różewicz sparodiował w „Białym małżeństwie”.

Scenę otaczają wielkie płótna, na pierwszym planie z ironicznymi wyobrażeniami obnażonych mężczyzn i kobiet, a z tyłu inne płachty z profilami tych osób. Duża widownia to na początku wnętrze kościoła z ledwie rozróżnialnymi rzeźbami katolickich świętych, polem leśna polana, gdzie rosną wielkie grzyby, zbierane przez uczestników pikniku – rodzinę Bianki. Rozmowa o jednym z takich nietrywialnych grzybów wyzwala swoim tematem i śmiech, i smutek.

Kostiumy bohaterów, uszyte wedle kanonów mody początku XX wieku także są nasycone autorską i reżyserską ironią. Tak więc zachowane są wszelkie warunki po temu, aby grać groteskową, nasyconą humorem i ironią komedię.

Tańce na komodzie

Ale mimo to ze sceny wylewałaby się werbalna trywialność, gdyby nie sceniczne rozwiązania (wraz z ukrytymi pod warstwą ironii zmianami planów), które pozwoliły otwierać – jedna za drugą – tematyczne i zmysłowe szkatułki.

Tak więc, Bianka (Walerija Żylina) i jej siostrzyczka Paulina (znakomity debiut charyzmatycznej Olesi Bałabanowej) w swoim dziewiczym łóżku znajdują w książce o ludzkiej i zwierzęcej fizjologii „nieprzystojne” teksty. Jakże czyste są ich oblicza, jakże śmieszne i poruszające usiłowania podlotków, aby przeniknąć w tajemny świat intymnego życia dorosłych.

Chutliwy Dziadek (artysta Władimir Kraszennikow) mógłby wywołać odrazę, ale czy dziecięco triumfujące oblicze, czarująca szczerość intonacji aktora, z jaką spowiada się ze swych zmysłowych grzeszków, mogłyby wywołać surowy osąd widzów?

A milutka Ciotka (artystka Maria Kozłowa) – czy można jej zarzucić wulgarność, kiedy sama nieszczęśliwa w życiu osobistym, w knajpianym kostiumie, z silnie komediowym nalotem tańczy na komodzie przed oszołomionym narzeczonym Bianki, Beniaminem?

Tatuś z byczą namiętnością goniący Kucharkę (studentka Olga Czibisowa) i Dojarkę (artystka Elena Uzianbajewa) jest śmieszny i złowieszczy jednocześnie.

Zabawny i romantyczny narzeczony Beniamin, czytający z patosem wybitne liryczne wiersze czuje się absolutnie zagubiony w relacjach z mieszczańskimi rodzicami Bianki. Aż go żal. Gdy w niewinnym wyobrażeniu Bianki pojawia się „nieczysty” obrazek (przez chwilę reflektor na moment ukazuje obnażoną postać mężczyzny), tylko artystyczna ironia ratuje go przed oskarżeniem o nieprzystojność.

Stylowy koktajl

Wybrany przez inscenizatora styl to komediowa groteska. Ale wszystko, co zdarza się na scenie, okazuje się bardziej dramatyczne, serio i głębsze od zwykłej panoramy śmiechu. Każda z postaci jest po swojemu nieszczęśliwa. Matka, która od lat trwa w związku małżeńskim z niekochanym człowiekiem (zasłużona artystka Rosji Margarita Ryżikowa). Jej wyznania i myśli pełne są niekłamanego tragizmu, utrzymanego w malowanym przez reżysera stylu groteski. Swój dramat przeżywa Ojciec Walerija Łagoszy. Fizyczny i duchowy chłód jego żony marnuje mu życie. Szczera spowiedź tego niezaspokojonego samca wypełniona jest skrywanym (ale nie przed publicznością) bólem, że chwilami staje się to straszne.

Boli serce z powodu Pauliny i Beniamina. Bohaterka Olesi Bałabanowej zakochuje się w Beniaminie, knuje intrygę. Odgrywane przez nią sceny podczas próby amatorskiego spektaklu z życia postaci mitologicznych śmieszą. Ale potajemna gorycz kryje się w każdym geście i spojrzeniu bohaterki. I Beniamin Andrieja Grigoriewa nie tylko śmieszy i grzeszy naiwnością swego uczucia do Bianki. Beniamin cierpi, a uczucia barwią czerwienią jego policzki.

W moich oczach najtrudniejszą rolę ma do spełnienia Waleria Żylina. Dwuznaczna dziewczyna-chłopiec staje przed trudnym dla wyborem: wyjść za mąż za Beniamina, pójść śladami nieszczęśliwych rodziców czy wybrać dla siebie inne życiowe credo. Wszystkie komediowe perypetie także duchowe rozterki Bianki – reżyser i aktorka podmalowują psychologiczną i emocjonalną wiarygodnością. I tym razem z ironią i humorem. Bianka decyduje się na niezwykły krok, przeobraża się w naszych oczach. W kogo? Nie chce się tutaj odsłaniać intrygi i opowiadać o finałowej scenie z końcową kwestia przeobrażonej, nowej Bianki.

Staje z Beniaminem pod kościelną kopułą (w towarzystwie poważnej muzyki Mahlera), próbuje wyrwać się z tiulowej pajęczyny. Czy będzie umiała, zawierając białe małżeństwo, buntując się przeciw obywatelskim przesądom wznieść się ponad swoje środowisko? Czy też to środowisko zmusi ją, aby ta przeobrażana Bianka stała się tak samo egoistyczna jak ojciec albo jeszcze gorsza?

Stylowy koktajl dramaturgii i reżyserii (tu w „jednym flakonie” mieści się jeszcze absurd, obyczajowe obserwacje, rozmyślania filozoficzne, poezja) postawi przed widzami niemało pytań, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi.

Patos sztuki i spektaklu polega na tym, że i w intymnym życiu człowiek ma prawo do swobody i niezależności, aby nie stać się niewolnikiem. Miłość i rodzina pod jarzmem moralno-psychologicznego niewolnictwa to śmierć duszy.

 

KSIENIA STAROSIELSKA, pisarka, tłumaczka

Udany spektakl. Odnosiłam wrażenie, że gram wraz z aktorami wszystkie role. Śmiesznie i strasznie. Żywy i dotykający spektakl. Mogę powiedzieć: Brawo!

Wiktor Jewgrafow

tłum. Tomasz Miłkowski

Leave a Reply