Przejdź do treści

Teatr dla Dzieci dzisiaj, teraz, już…

Teatr dla Dzieci jest w coraz gorszej formie. Słyszę to często. Ale czy w gorszej niż teatr dramatyczny?

Twórcy teatru dla najmłodszych na równi z artystami adresującymi swe dzieła dla dojrzałej, wytrawnej publiczności, oddadzą w zastaw swoją duszę, żeby stworzyć sztukę przez wielkie S. Nie pisałabym z takim przekonaniem, gdybym nie była cosobotnim widzem, czy publicznością mówiących za siebie festiwali (ostatni XV Międzynarodowy Festiwal Teatrów dla Dzieci i Młodzieży Korczak czy odchodząc trochę bardziej w przeszłość XIV International Childrens Theater w Finlandii). Wiem, wiem, rzecz ma dotyczyć teatru w Polsce, ale nie bez powodu odwołuję się do teatru europejskiego, bo nasz całkiem dobrze z nim koresponduje. Być może nie mamy w Polsce boomu na teatr dla dzieci. Są spektakle, dla których lepiej byłoby, gdyby nie powstały. Takie, po których moje dziecko wychodząc z teatru, wraca do przerwanej dzwonkiem rozmowy o dinozaurach albo podwodnych stworach. Ale są i takie, które umykają wszelkim klasyfikacjom, są świeże, nowe, wcześniej niewymyślone, choć podobno wszystko już było.
Teatr dla dzieci wciąż czerpie z wora bez dna, jakim jest klasyka, nie wychodząc poza ramy… chciałoby się napisać, obrazu. Ten obraz zawsze znajdzie swoje audytorium jak choćby Teatr Banialuka w Bielsku-Białej, z wciąż pełną widownią, zachwycający „babcinym” repertuarem. Ale teatr klasyką również żongluje – w czasie i przestrzeni, z pełnym szacunkiem, dla jej wieku i sentymentu tych, którzy się na niej wychowali, a z korzyścią dla tych dopiero wychowywanych, którzy pod skrzydłami freestyleowych rodziców, „Sierotki Marysi” w czystej postaci, być może nigdy by nie poznali. To obraz odświeżony, odebrany z renowacji… Bajka starowinka nie trącąca myszką. Trochę jak babcia surfująca po internecie… No i teatr współczesnych dramaturgów – współczesny – nie tylko ze względu na swe miejsce w czasie, ale sposób porozumiewania się z młodym widzem i… jego opiekunem. Bo dziś już nie tyle przyprowadza się dziecko na spektakl, ale się z nim chodzi. Spektakl musi być dla każdego. Nie tylko dla tych, z których powodu się spotykamy. Coraz więcej ludzi teatru to wie i idziemy na przedstawienie „od 9 do 100 lat”. Nie powstrzymam się od wspomnienia tu moich ulubionych „Cudów w budzie” Teatru Lalka, na które za pierwszym razem wybrałam się z koleżankami, bardzo poważnie traktując adnotację na stronie teatru o „wieku przeznaczenia”. Potem przyprowadziłam męża, a kiedy mój tata zaproponował, że zabierze na „Cuda” mojego syna, zaprotestowałam. Nie straciłabym tej okazji, żeby zobaczyć to jeszcze raz. Byłam chyba jedną z najgłośniej krzyczących na widowni, kiedy pozwolili krzyczeć. „Chcecie bomby?” Dzieci chciały, a ja chciałam bardzo. W końcu w każdym z nas jest cząstka dziecka. Nie ma potrzeby o niej zapominać.
To wielka sztuka zrobić przedstawienie dla każdego, kto zasiadł na widowni. Bo wydawać by się mogło, że skoro dla każdego, to dla kogo? Twórczy dramaturg, reżyser, aktor wie dla kogo. Dla człowieka po prostu, tyle że wcześniej lub później urodzonego… A to nie łatwe, przyznają Państwo, zrobić spektakl dla kogoś, kto żyje zaledwie kilka lat, tak, by zająć również tego, który już od dawna na spektakl wychodzi z domu przed godziną 19. Ale to daje szansę, że ten z 19 przyjdzie do teatru na 12 jeszcze raz. I jeszcze. I nie dlatego, że już bardzo dawno dziecko nie było w teatrze. Tylko żeby dobrze przeżyć czas. Z zadowolonym z okoliczności dzieckiem, rzecz jasna. Co nie jest regułą, jeśli sprawa tyczy się produkcji kinowych, kiedy śmieją się tylko rodzice, a dzieci po seansie dopytują, z czego. Ano z „Rejsu”,  „Misia”, „Czterech pancernych”… 
Pozwolę sobie przytoczyć kilka moich recenzji, napisanych pod wpływem spektakli, które przyjechały z całej Polski i Europy do Warszawy na XV Festiwal Teatrów dla Dzieci i Młodzieży Korczak 2011. Spójrzcie Państwo oczyma wyobraźni i powiedzcie, czy widzicie różnicę między spektaklami z różnych stron Polski a tymi, które przejechały tysiące kilometrów, żeby się pokazać… Ja się naszych przedstawień nie wstydzę, niejedno chętnie wysłałabym gdzieś w świat, żeby i inni zobaczyli…

„Włosi przyjechali z Schulzem”

Dziś w Teatrze Lalka  uroczyście rozpoczął się XV Międzynarodowy Festiwal Teatrów dla Dzieci i Młodzieży KORCZAK 2011. Pani Halina Machulska, prezes polskiego Ośrodka Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatrów dla Dzieci i Młodzieży ASSITEJ podziękowała za wciąż rosnącą festiwalową widownię i powiedziała, że tajemnicą dobrego zdrowia, którym się wciąż cieszy, jest właśnie zainteresowanie teatrem dla dzieci. Dyrektor Festiwalu Grażyna Karwowska-Winiarek i Dyrektor Artystyczna Wiesława Klata przypomniały, co mogliśmy zobaczyć podczas zeszłorocznego festiwalu i życzyły sobie i nam jeszcze większych wrażeń i jeszcze piękniejszych przeżyć.
I machina ruszyła. Goście z włoskiego Teatropersona zagrali Schulza „Traktat o manekinach”. Czyli traktat o dorastaniu, wchodzeniu w dorosłość, oswajaniu dojrzałości i pożegnaniu z dzieciństwem. Mała dziewczynka staje wobec wyzwania takiej właśnie przemiany i przyjmuje je z wciąż jeszcze dziecięcą ciekawością. W dźwiękach ulewy i burzy przenika ze swojego bezpiecznego świata do obcej, nieprzyjaznej rzeczywistości. Wkracza w ciemności, jak dziecko wkracza w nieznany sobie świat przywilejów i obowiązków dorosłości. Jest sama ze swoją niepewnością, lękiem. Przygląda się, dziwi, bada. Z czerni wyłaniają się zjawy, bez iskry w oku, nieszczęśliwe, sztuczne, niczym manekiny, lub… czasem my, dorośli. Manekiny w rytm ostrej, fascynującej muzyki i niepokojących dźwięków, na przemian pozwalają sobą manipulować i narzucają dziewczynce swoją wolę. Bezwzględnie, ostentacyjnie, bez szacunku dla jej małej osoby. Poczułam się, jak w domu, w którym straszy. A to tylko moja dorosła rzeczywistość…  Niektórym widzom trudno było unieść tę wizję tworzonego przez nas, naszym dzieciom świata i wychodzili w trakcie spektaklu. Ja jednak uważam, że to głębokie i bardzo ważne przedstawienie, choć niełatwe w odbiorze i skierowane bardziej do ludzi dorosłych oraz dojrzałej młodzieży, niż kilkunastoletnich dzieci.
Sceny mówią tu same za siebie, ruch, gesty, światło i muzyka dopełniają się w sposób ostateczny, słowa przestają być potrzebne. Padają tylko raz, przy dziecięcej wyliczance, jakby dziewczynka próbowała jeszcze przeforsować swoją naiwność i niewinność do tego innego świata. Może chce przekonać zjawy, że w każdym drzemie ukryte dziecko i trzeba je zaakceptować, a może nawet pokochać. Dziewczynka chce zostać wśród manekinów, ale zabiera ją… mama. Jej odchodzeniu towarzyszy postać, która wpuszczając na scenę coraz więcej światła, odsłania swoją nagość dorosłego. Dziewczynka nie boi się macha na pożegnanie rączką. Wie, że kiedyś tu wróci.

„Natura krzyczy o swoje”

„Prawdziwe – nieprawdziwe” Teatru Baj to spektakl litewskich autorów, który do konkursu Festiwalu Korczak 2011 stanął jako pierwszy. Jest okazja, by na świat i nas ludzi, spojrzeć z perspektywy natury. Zobaczyć jej otwartość na człowieka i poczuć jej strach, gdy zostaje zdradzona i niszczona. Jest wierzba. Na niej gałęzie. Na nich bazie. Puchate główki o ludzkich twarzach. Takich samych jak twarze naszych dzieci. Matka Wierzba uczy je miłości do wszystkiego wokół, wiatru, słońca, żyjących pośród liści zwierząt. Pojawia się chłopiec, drzewo cieszy się na to spotkanie. Lecz spodziewana radość bycia razem, zostaje przerwana jednym ruchem łamanej gałęzi. Dla chwili uciechy, uroku bazi w wazonie. Chłopiec przywłaszcza sobie część natury, zabijając ją jednocześnie. Odbiera coś bezpowrotnie również sobie, bo i jemu już nigdy ta gałąź nie zaszumi. Natura nie pozostaje dłużna i zaziębiony wściekłym wiatrem chłopiec, potrzebuje pocieszenia. Zerwana Bazia pozostaje z nim, mimo szansy magicznego powrotu do życia. Kiedy wraca do Matki, wszystko jest już inne. Wierzba z obawy o swoje dzieci uciszyła ptaki i wiatr, by  w jej liściach zapanowała cisza. Chce pozostać niezauważona. Chce ochronić swoje dzieci przed wzrokiem człowieka. I chyba ma rację, bo złamana Bazia usycha w ramionach Wierzby. Więc my ludzie tyle szkody potrafimy wyrządzić matce ziemi błahym gestem… Spektakl – symbol. Sceny zamykają się w ramach niczym obrazy. Przedstawienie łączy teatr słowa z teatrem czarnym. Wiele tu nie widać, żeby zobaczyć coś więcej… Przedstawienie czarno – białe niczym stary film, ale czuć pod tymi skrajnościami całą paletę barw – naturę.

„Drugie Powstanie Warszawskie w Kamienicy”

Nikt z nas młodych nie przeżył Powstania Warszawskiego. Znamy je jedynie z opowiadań rodziców, dziadków.  Gdyby jednak ktokolwiek miał odwagę stanąć w samym sercu Powstania, przebiec ze zburzonej kamienicy do tej, która jeszcze stoi, przeczekać naloty i bombardowania w ciemnych piwnicach, poczuć ten zwierzęcy strach o swoje życie…
Jerzy Bielunas wyreżyserował „Pamiętniki z Powstania Warszawskiego”  Mirona Białoszewskiego na deskach Teatru Kamienica. Ani artyści, ani widzowie nie mogą z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że zdają sobie sprawę z ogromu tragedii, jaka wstrząsnęła Warszawą. Teatr Kamienica postawił sobie jednak za zadanie, by choć spróbować. Spróbować wejść do miasta burzonego po ostatni dom, schronić się w podziemiach, przejść karkołomną plątaniną kanałów. I poczuć, wyobrazić sobie, czym mogło być dla ludzi Powstanie.  To właśnie ta Kamienica, w której dziś jest Teatr, dała schronienie wielu Warszawiakom przeczekującym Powstanie i walczącym podczas Powstania. Miejsce szczególne, by opowiedzieć w nim właśnie tę historię. To opowieść o okrucieństwie i bezsensie wojny, o bezwzględnej historii, o rozpaczy i strachu człowieka. To wizja tonącego w gruzach miasta, które pochłaniało ludzi, życia, istnienia. I ci ludzie, te życia, te istnienia z niewiarygodną siłą i determinacją przez prawie dwie godziny walczą o przetrwanie. Ciśnie się na usta jedno słowo – ciężka harówa artystów. Chylę im czoła. Aktorzy w biegu, na kolanach, przeskakując rumowiska pokonują kilometry, żonglując dwoma ogromnymi stołami – barykadami, ścianami, gruzami. Choreografia Macieja Florka dopracowana w najdrobniejszym szczególe. Jeden nieprecyzyjny ruch może skończyć się poważną kontuzją. Reżyser rozmawiając po spektaklu z publicznością podkreślał, że za artystami stoją trzy miesiące ciężkich prób, by osiągnąć ułudę prawdziwej ucieczki przed śmiercią.
Z zamysłem zrobienia tego ważnego tekstu Białoszewskiego, Jerzy Bielunas nosił się od czasów studenckich, przygotowywał się do tego przedsięwzięcia ponad rok. Specyficzny język „Pamiętnika” Białoszewskiego śpiewany do muzyki Mateusza Pospieszalskiego zabrzmiał współcześnie, przejmująco i jakże dobitnie. Młodzi aktorzy zaśpiewali nam o Powstaniu Warszawskim, między drżącymi ścianami, schodząc do kanałów głową w dół, pod gruzowiskiem. Nie ma tu patosu, jest człowiek i jego pragnienie, by żyć.
Spektakl został uznany przez tygodnik Polityka (nr 51/2009) za jedno z dziesięciu najważniejszych wydarzeń kulturalnych 2009. Otrzymał dwie nominacje do nagrody Feliksów Warszawskich 2010, a Jerzy Bielunas w kategorii Najlepsza Reżyseria oraz Monika Węgiel w kategorii Najlepszy Debiut.

„Chagall to my sami”

Podczas drugiego dnia Festiwalu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży KORCZAK 2011 w Teatrze Rampa zagrał zespół krakowskiego Teatru Lalki, Maski i Aktora GROTESKA. Spektaklu „Hommage a Chagall” nie ogląda się, a kontempluje, jak obrazy wybitnego malarza Marca Chagalla. To jego pełna szaleństwa twórczość i jego wielka miłość do żony Belli, zainspirowały reżysera spektaklu Adolfa Weltscheka do zmierzenia się z wyobraźnią artysty. To przedstawienie miłości ponad wszystko, bezwarunkowej, prawdziwej, opowiedzianej językiem poezji, prosto, pięknie.
Wokół głębokiego uczucia dwojga ludzi kręci się machina świata, z całym swoim okrucieństwem, absurdem, mitologią i zwrotami w historii. Jest Adam i Ewa, Romulus i Remus, mitologiczny Byk i Kogut, ogień, są żydowskie nagrobki. Wszystko niby rzeczywiste, dobrze nam znane, ale odrealnione, zawieszone w przestworzach. Adolf Weltschek wypuścił z obrazów Chagalla magię, soczyste barwy, z ram wyszły postaci, pełne brzydoty, niepokojące, ale jakże ludzkie. Oddał im głos, choć to spektakl bez słów, opowiedziany ruchem, muzyką. Artyści tworzą niepowtarzalny nastrój, wciągają w magiczny realizm, w którym i latający bawół i marzenia i wyobraźnia bez granic. Reżyser odpowiadając na pytania młodzieży po przedstawieniu, uświadomił ogrom wysiłku i trudu wielu ludzi, by spektakl mógł powstać. Przygotowania trwały trzy lata, gdy nadszedł czas prób, artyści ze względu na skomplikowaną formę spektaklu, pracowali w trzech zespołach – aktorzy prowadzący marionetki i lalki, aktorzy grający w maskach oraz ekipa dźwiękowców, oświetleniowców i techników. Dopiero potem ruszyły próby zgrania i dopieszczenia tej trudnej pracy. Aktorzy używają podczas przedstawienia aż 35 kostiumów i masek i ponad 30 lalek, co jest ogromnym wyzwaniem przy szalonym tempie przemijających scen. Scen – obrazów, podsycanych projekcjami z charakterystyczną dla twórczości malarza symboliką. Spektakl jest finalistą XVI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Otrzymał też ATEST za rok 2009 – Świadectwo wysokiej jakości i poziomu artystycznego Polskiego Ośrodka Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatrów dla Dzieci i Młodzieży ASSITEJ.
„Satie chce grać dzieciom”
W tym roku Festiwal KORCZAK 2011 adresowany jest przede wszystkim do młodzieży, co nie oznacza, że najmłodsi nie mają przyjemności poczuć się festiwalową publicznością. Teatr Atofri – Poznańskiej Fundacji Artystycznej przygotował papierowo muzyczne przedstawienie dla kilkulatków „Pan Satie”.
To właśnie utwory francuskiego kompozytora Erica Satie sprowokowały muzyków Beatę Bąblińską i Monikę Kabacińską do stworzenia spektaklu o dziecięcym poznawaniu po raz pierwszy, o dziwieniu się, zachwycie sprawami dla nas zwykłymi i już dawno spowszedniałymi oraz spotkaniu z drugim człowiekiem, do którego można się odwrócić tyłem, albo razem czegoś wspaniałego dokonać. Jakie to będzie poznawanie i jakie spotkanie, zależy wyłącznie od dziecka i jego twórczego myślenia. Satie chciał, by muzyka była tłem do codzienności, była obecna w zwykłych chwilach, a nie zarezerwowana na szczególne, wzniosłe okazje. Jeśli więc ma towarzyszyć człowiekowi tak po prostu, dlaczego nie dziecku, podczas kontemplowania świata… Przecież przez kilka pierwszych lat życia to jego najważniejsze i pochłaniające je bez reszty zajęcie.
Na scenie dwoje ciekawych świata i siebie dzieci, zaskakiwanych zwykłymi sytuacjami. Oswajają je i uczą się siebie w pełnej wyzwań papierowej rzeczywistości. Szeleszczącej, delikatnej, poddającej się gnieceniu, łatwej do podarcia. Tak samo kruchej, jak nasza, dorosłych, rzeczywistość. Każdy z nas wie, jakie są właściwości papieru, ale gdyby znaleźć się w pomieszczeniu do szczętu papierowym, czulibyśmy się obco, nieswojo. Zupełnie, jak dzieci, kiedy stawiają pierwsze kroki w świat.
Po przedstawieniu maluchy mogą wejść na papierową scenografię, zanurzyć się w papierkowej górze, wzbić papierkowy puch i… zrobić sobie czapkę. I w tym momencie padają jedyne podczas całego spektaklu słowa: Żeby zrobić czapkę, trzeba wziąć kartkę…  

„Życie w naszych rękach”

Do festiwalowego konkursu stanęły dziś… ręce. Ręce, które zmywają naczynia, zapinają guziki, piszą maile, dziś pokazały „Rękodzieło Artystyczne”. Rękodzieło w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Dłonie w białych rękawiczkach, prowadzone gestem niemal nieobecnych ludzkich kształtów w czerni, odegrały całe nasze życie. Stworzyły niezwykle przekonujące i budzące wyobraźnię ruchome obrazy – etiudy z różnych krańców naszej rzeczywistości – jest pies z kotem, niedościgniony przez człowieka ptak, podwodny świat, Jezioro Łabędzie Czajkowskiego, jest fascynująca podróż samochodem, Euro 2012 i gra w Kalambury. Człowiek stał się przeźroczysty, zszedł na drugi plan, zniknęła płeć, zniknął wiek. Tylko te białe, piękne ręce. Fenomenalne, czym na scenie stają się dla artystów. Materiałem samowystarczalnym, wypowiadającym się we własnym imieniu. Historie opowiedziane bez rekwizytów, bez słowa, bez wyrazu twarzy, ukrytej pod kominiarką, wyłącznie przy akompaniamencie przywołanych sytuacją dźwięków. Z lekkością, wdziękiem, dowcipnie, z trafnym komentarzem w tle. I co ważne – z perfekcyjną dokładnością. Młodzi widzowie bezbłędnie odczytywali sens i podteksty, rozemocjonowani i zachwyceni. To propozycja szczególna, niekonwencjonalna, zasługująca na prawdziwe uznanie. Teatr przez wielkie „T”.
Po spektaklu, każdy, kto ciekaw, ile potrafią jego ręce, mógł sprawdzić je pod okiem aktorów. Największą radość wywołał balet rąk dorosłej części widowni, zaproszonej na scenę, rzecz jasna. Młodzież wręcz zasypała reżysera spektaklu Filipa Budweila pytaniami o realizację tego trudnego przedsięwzięcia. Reżyser przyznał, że widział swój spektakl oczyma wyobraźni, ale współpraca z aktorami przyniosła wiele bogatsze i ciekawsze rezultaty.  Przedstawienie swój kształt zawdzięcza nie tylko wspólnemu wysiłkowi, ale i pomysłowości samych aktorów. Reżyser podkreślał, że praca nad tym przedstawieniem trwa do dzisiaj. Grane od kilku lat, wciąż się zmienia. Komu nie udało się być na „Rękodziele Artystycznym” gorąco polecam Teatru Figur w Krakowie.

„To ja klaun, patrzcie na mnie”

Jeśli ktoś nie był na „Klaunie na wolności” Teatro Necessario z Włoch, to teraz mogę tylko doradzić bilet lotniczy. Wspaniałe widowisko do granic wytrzymałości wypełnione żartem i fantastycznymi akrobacjami. Trzech młodych, pełnych wdzięku, klaunów przez godzinę czyni ujmujące wysiłki, by swoimi popisami zauroczyć publiczność. Nie działają jednak wspólnie, ale każdy we własnym imieniu próbuje dokonać cudu, by spektakl należał wyłącznie do niego. Prześcigają się w coraz bardziej spektakularnych pomysłach, uprawiając istną dezynwolturę i ukazując godną podziwu, cyrkową sprawność. Jak to jednak wśród klaunów bywa, niecodzienne ewolucje aż kipią od nieporadności i zaskakujących zwrotów akcji, wywołujących zachwyt i niepohamowaną radość na widowni. Starania, by oczarować dzieci i rodziców, ustępują miejsca staraniom o zdeprecjonowanie konkurentów. Z godnym uznania poczuciem humoru rzecz jasna. Rywalizacja o miano najlepszego klauna przeradza się w otwartą wojnę. Co działo się na scenie, trudno wyrazić słowami, co na widowni, do wyrażenia niemożliwe. Dzieci oglądały spektakl na stojąco, ich rodzice, gdyby wypadało, też by wstali. W Lalce unosił się szczery, spontaniczny, prawdziwy ŚMIECH.
Nie brakowało najmłodszych chętnych do udziału w akrobatycznych ewolucjach. I choć klauni robili z nimi, co chcieli, a śmiech rzedł na ich twarzach podczas pokazów, na scenę wpychały się kolejne dzieciaki.  Widowisko – katharsis, czasem trzeba się po prostu śmiać. Przyznaję rację – spektakl od 0 do 99 lat! Artyści po przedstawieniu spotkali się z dziećmi. Maluchy były bardzo ciekawe okoliczności powstania widowiska. Okazuje się, że aktorzy zaczynali do występów na ulicy, gdzie pokazywali przechodniom i szlifowali wciąż nowe żarty. W końcu pokazy obrosły w pomysły wystarczające do stworzenia prawdziwego przedstawienia, którego najważniejszym przesłaniem jest oczywiście rozśmieszać. 

„Uwaga, człowiek!”

Dzisiaj byłam świadkiem przedsięwzięcia szczególnego. W progach korczakowskiego Festiwalu stanęli młodzi ludzie z Zespołem Downa i autyzmem. Nie jako widzowie, ale aktorzy. Teatr 21 pokusił się o zmierzenie z biblijną historią Estery, królowej, która nie dopuściła do zagłady narodu żydowskiego. Powstał „Uwaga, Purim!” Pierwsza część przedstawienia to pantomimiczne zobrazowanie Księgi Estery. Opowieść zwykle odczytywana w synagogach podczas święta Purim, dziś odczytana została w teatrze. Druga, to już samo święto Purim, ku czci i z wdzięczności dla mądrej królowej, opowiedziane językiem… cyrku. Wśród błyskotek, zabawy, ucztowania, jak u nas w karnawale. Jest symboliczne przejście po linie życia, skok w wiarę, dźwiganie ciężarów wewnętrznych, pokonywanie strachu. Lecz mimo szampańskiej atmosfery, czuć to wymowne mierzenie się aktorów z własną słabością. Jest w tym i wielki ciężar i zgoda na swój los. To jak obłaskawianie swojej odmienności i oswajanie z nią reszty. Artystów na scenie nie opuszcza poczucie humoru, które jest źródłem niczym nie ograniczanej swobody i improwizacji, wymykającej się założeniom profesjonalnego teatru. To moment konfrontacji ze swoją ułomnością, ale i obdarowanie nią ludzi. Dzisiaj widownią była młodzież, która przyjęła ten dar, przyjęła zaproszenie do wspólnego tańca na scenie. Przyjął je również widz z Zespołem Downa… Wszyscy założyli maski – twarze aktorów. I nagle przestało być jasne, kto jest kim, kto zdrowy, kto ułomny. Wszyscy stali się tacy sami. Ludzcy po prostu.     
Głosem przewodzącym spektaklowi jest reżyserka i założycielka zespołu, Justyna Sobczyk. Pozostaje z boku i poddając się rytmicznym, niemal pierwotnym dźwiękom hipnotycznej muzyki Pawła Andryszczyka, spokojnie odczytuje historię obrazowaną symbolicznymi działaniami aktorów. Dlaczego Purim? Jeden z aktorów jest Żydem. Tak silnie utożsamia się ze swoją religią, że zrodziła się potrzeba zrobienia spektaklu o sprawie żydowskiej. I choć to ona jest tu najistotniejsza, nie umyka nam inność, której jesteśmy świadkami. Lecz właśnie to, co widzimy, jest sygnałem, by nie patrzeć na chorobę. By zobaczyć człowieka z krwi i kości. Po prostu. I tak, jak nas zdrowych – każdego innego, jedynego w swoim rodzaju. Aktorzy czerpiąc w budowaniu swoich postaci z samych siebie, dali jednoznaczną dowód, że choroba to nie równająca wszystkich cecha. To wyłącznie niedoskonałość. Wzruszenie i refleksja nad własnymi uprzedzeniami przychodzą same.

„Ach to umieranie…”

Festiwal KORCZAK nie boi się tematów trudnych, bolesnych. Nie boi się też problemu śmierci. „Pod-Grzybek” Teatru Pomorskiego Baj z Torunia jest drugim przedstawieniem po „Żegnaj Benjaminie” z Niemiec, goszczącym na festiwalowych deskach, które bierze na swoje barki opowiedzenie najmłodszym o nieuniknionym. O umieraniu. Sprawa delikatna i trudna, lecz oswajać z nią trzeba, bo to przemijanie i pożegnania są wszechobecne. Niebezpiecznie jest snuć nierealne fantazje – dziecko i tak wyczuje, że umykamy od prawdy. O śmierci trzeba mówić, tyle że na miarę dojrzałości dziecka, nie obciążać nią zbyt wcześnie i zbyt dosłownie. Artyści zabrali się do tego tematu z ogromną zręcznością, delikatnie i poetycko. Reżyser Jacek Malinowski wziął na warsztat tekst Marty Guśniowskiej, piękną, leśną, symboliczną opowieść o zastępowalności pokoleń.  To już kolejna, naprawdę piękna i pełna naturalnego ciepła inscenizacja tej sztuki. Gra aktorów i artystów lalkarzy jest głęboko przemyślana i doprecyzowana. Stary Lis ginie osłaniając przed kulą kłusownika Młodego Lisa. Odchodzi, tak po prostu, bez majestatu, rozpamiętywania, żałobnych zawodzeń, jakby szedł na spacer. Wraz z nim w zaświaty chce odejść zdruzgotany Młody. Kiedy dostaje się na „drugą stronę”, naiwne dzieciństwo zderza się z rzeczywistością. Młody już wie, że trzeba się rozstać i wrócić do swojego świata, bo warto żyć. To moment świadomej inicjacji w dorosłość, która przyjmuje odchodzenie za zwykły element życia i widzi w nim nie niknięcie, a przechodzenie, gdzieś dalej. Pozostaje jeszcze przecież niczym nieograniczana pamięć… Przedstawienie obłaskawia temat niełatwy, dla wielu wciąż tabu. Artyści przyzwyczajają swoich małych widzów do problemu odchodzenia w sposób niezwykle subtelny, umowny, ale  i pełen humoru. Zaskakujące, że poruszając temat śmierci, można mieć tyle powodów do śmiechu. Jest dystans, łamanie teatralnej iluzji przy wychodzeniu z roli, by przemówić do publiczności zupełnie prywatnie, we własnym imieniu, co dla dzieciaków jest źródłem wielkiej radości.  Spektakl jest urokliwą mieszaniną baśniowego nastroju i bajki prawdziwie współczesnej z fascynującą muzyką leśno-elektroniczną Antanasa Jasenki, jednego z najbardziej znanych litewskich kompozytorów awangardowych. Opowieść toczy się w cudownej, metaforycznej scenerii, po której zobaczeniu, aż chce się iść do Nieba… Scenografię tą, jak i lalki stworzyła wyobraźnia również litewskiej artystki Giedre Brazyte. Wyobraźnia przez wielkie „W”.

„W Lalce o ósmej”

A szóstego dnia Bóg stworzył… szóstego dnia Międzynarodowego Festiwalu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży KORCZAK 2011 Teatr Lalka, przyjmujący przez ostatnie dni na swoje deski, spektakle z całej Polski i gości z innych krajów, pokazał bajkę Urliha Huba „Na Arce o ósmej” w inscenizacji Agaty Biziuk. Biblijna przypowieść o Noem, ratującym po dwa z każdego gatunku zwierzęta przed potopem, opowiedziana z zupełnie nowej dla nas ludzi perspektywy. Dwa pingwiny, zgodnie z wolą bożą dostają od gołębia bilet wstępu na Arkę. Ale pojawia się problem. Jest ich trzech. Spektakl o dokonywaniu wyborów, lojalności wobec przyjaciela, kłamstwie. Czy jest sprawa wyższa, która tłumaczy zdradę bliskiej osoby, albo czy są momenty, w których kłamstwo przestaje być złem… Ptaki głowią się nad dylematem, poddając w wątpliwość dobrać Boga. Wiedzą, że podporządkowując się Jego woli, skazują trzeciego z gatunku na śmierć. Boją się jednak zabierać go ze sobą na Arkę, bo sprzeciwiając się woli Najwyższego, mogą zostać ukarane, być może wyginięciem gatunku właśnie… Symboliczny i pełen refleksji spektakl o wartości życia i miejscu w nim na Boga, w bardzo interesującej, oszczędnej w środkach scenografii.
Żeby nie pogrążać pingwinów, zdradzę tylko, że zdecydowały się ratować życie przyjaciela i dokonywały karkołomnych wysiłków, by nic nie zdradziło jego obecności na Arce. Posłaniec Stwórcy, nadgorliwy gołąb wciąż próbuje dociec prawdy i depcze po piętach podejrzanym ptakom, ale to małe pingwinie wykroczenie właśnie jemu ratuje skórę. Gdy potop ustaje i Bóg liczy pary wychodzące z Arki, trzeci pingwin staje w kolejce jako… gołąb, bo w ferworze zapraszania zwierząt na Arkę, gołąb zapomniał o partnerze…
Bajka dająca do myślenia, pretekst do rozmowy z dzieckiem o stworzeniu świata i jego Stwórcy. Przecież o wielkim wybuchu i dinozaurach wiedzą już chyba wszystko… Spektakl prowokuje dzieci do refleksji na temat istnienia Boga w ich rzeczywistości, ich świecie, ich wyobraźni. Mój sześcioletni Syn opuszczając widownię, zapytał: „Mamo, skoro Bóg stworzył wszystko, to czy najpierw stworzył siebie?”

Zuzanna Talar

Leave a Reply