Przejdź do treści

Dobre obyczaje

 

Szanowni Państwo! Już długo pracuję w teatrze i wokół teatru, w różnym charakterze. Byłam recenzentem, publicystą, pracowałam w teatrach, byłam „człowiekiem do wynajęcia”, który redagował druki teatralne, prowadził biura festiwalowe, w końcu zostałam porządnym historykiem teatru, jestem profesorem Akademii Sztuk Pięknych, wykładam w Katedrze Scenografii. I cały czas maniacko chodzę do teatru, oglądam wszystko, co tylko wpadnie mi pod rękę. Czytam. Piszę. Oto, przygotowana na zamówienie red. Tomasza Miłkowskiego garść refleksji o zawodzie krytyka teatralnego, wynikająca z moich różnorodnych teatralnych doświadczeń – choć niektóre brzmią absurdalnie, zaręczam Państwu, że albo doświadczyłam ich na własnej skórze albo spotkałam się z nim „w realu”.

DOBRE OBYCZAJE

 

 

  1. czytamy sztukę, z której mamy napisać recenzję – wersja sceniczna może nie mieć wiele wspólnego z tym, co autor napisał;

 

komentarz: Z ostatnich przypadków – „Sprawa” Jarockiego według „Samuela Zborowskiego” Słowackiego, „Magnetyzm serca” Jarzyny według „Ślubów panieńskich” Fredry, „H” Klaty według Shakespeare’a – w tych przypadkach przynajmniej tytuł sugerował nam ostrożność, ale zawsze warto przeczytać „Dziady” czy „Kartotekę”, by ocenić i docenić inwencję reżysera.

 

 

  1. jeżeli zaczynamy pracę w teatrze – zaprzestajemy czynnego uprawiania krytyki teatralnej;

 

komentarz: Parę lat temu – żywa dyskusja, gdy pracująca w „Teatrze” (mam na myśli szacowne pismo) Natalia Adaszyńska zaczęła pracę w Teatrze Dramatycznym – nic nie pomogły wyjaśnienia redakcji, że otrzymała kategoryczny zakaz pisania o scenach stołecznych. Podobnie kpiono w Elżbiety Morawiec i jej ekstatycznych zachwytów nad jednym z przedstawień Grzegorzewskiego w Studio w czasach, gdy była tam konsultantem.

 

  1. nie piszemy recenzji na zamówienie władz, partii politycznych, kościołów, samorządów – chyba że są to teksty oznaczone informacją „reklama”;

 

komentarz: W burzliwych w ostatnich latach dziejach łódzkiego Teatru Nowego znalazł się wpływowy dyrektor „z klucza”, z teatrem nie mający nic wspólnego, usiłujący u miejscowych krytyków „kupić” recenzję; gdy to się nie udało – próbował ściągać pod różnymi pretekstami piszących z Warszawy, w nadziei, że nie wiedzą, co na miejscu w trawie piszczy. Po dwugodzinnym oczekiwaniu bus do Łodzi odjechał jednak pusty.

 

  1. do teatru wchodzimy zawsze głównymi drzwiami; służbowym wejściem możemy najwyżej wyjść; nie myszkujemy za kulisami, nie opowiadamy „na mieście” co przeczytaliśmy na teatralnej tablicy ogłoszeń;

 

komentarz: Nie na darmo jeden z tomów zebranych recenzji nosi tytuł „Z widowni”, a tom wspomnień aktora i reżysera – „Z tamtej strony rampy”. To są rozdzielne światy i rządzą się swoimi prawami.

 

  1. nie bywamy na bankietach popremierowych, chyba, że jesteśmy rzeczywiście prywatnie zaprzyjaźnieni z dyrektorem lub reżyserem;

 

 

  1. piszemy recenzję, by ocenić przedstawienie, a nie wykazać swoją erudycję, znajomość np. Schopenhauera i najmodniejszych trendów badawczych czy też zakulisowych plotek;

 

komentarz: W pewnej recenzji z mało ważnego przedstawienia znalazłam 17 (tak, siedemnaście!) cytatów, od Eliadego do Żiżki.

 

  1. recenzje piszemy, bo tym, co nas interesuje jest teatr, przedstawienie, a nie ewentualność „załatwienia” swoich interesów czy zniszczenie dyrektora w imię swoich jednie słusznych przekonań;

 

komentarz: Jeden komentarz: działalność Romana Pawłowskiego w stosunku do Jerzego Grzegorzewskiego, gdy był dyrektorem Teatru Narodowego.

 

 

  1. unikamy udziału w tzw. „giełdzie opinii” bezpośrednio po premierze – zazwyczaj ma niewiele wspólnego z rzeczywistą oceną;

 

komentarz: To bardzo zabawne, gdy w popremierowy wieczór około godziny 22 słyszymy jedno, a po dwu dniach w gazecie czytamy całkiem co innego. Pastwił się nad taką giełdą w śp. „Gońcu Teatralnym” już lata temu Krzysztof Kopka. Czasem możemy przeczytać swą własną oryginalną myśl, z którą zdradziliśmy się niebacznie.

 

  1. recenzja ma być wyrazem naszej oceny przedstawienia, określonej przez nasz pogląd na teatr a nie światopogląd;

 

komentarz: No cóż, jeden przykład, wszystkim nam znany: „Nasz Dziennik”, jedyna gazeta która ocenia przedstawienia przez pryzmat ideologii, bo nie robi tego stojąca na przeciwnym biegunie „Krytyka polityczna”.

 

  1. przed wciśnięciem „wyślij”, czytamy, co napisaliśmy i sprawdzamy, czy słusznie nam się wydaje, że „Balladynę” napisał Mickiewicz.

 

komentarz: Wydawałoby się, że wszyscy wiedzą, że w „Balladynie” Hanuszkiewicza na Hondzie jeździła Goplana, a ciągle czytam, że Balladyna – pomylić Dykiel, znaną z setki razy reprodukowanego zdjęcia z Chodakowską, to jest swoiste osiągnięcie.


Magdalena Raszewska

 

 

Leave a Reply