Przejdź do treści

Kongres tańca po raz pierwszy

Tego jeszcze nie było – po raz pierwszy w Polsce zorganizowano (27-29.04.11) Kongres Tańca, będący nie tylko spotkaniem profesjonalistów tej sztuki (bardzo szeroko rozumianej), ale głównie debatą nad tym, co boli środowisko tańca. Kongres jest pierwszym – udanym – dzieckiem nowo utworzonego Instytutu Muzyki i Tańca – jednostki ministerstwa kultury, która mając tak wysokie umocowanie polityczne, mogła doprowadzić do jego zorganizowania. I do rozpoczęcia procesu konsolidacji tego – małego przecież – środowiska, którego podziały wewnętrzne (na profesjonalistów i nieprofesjonalistów, tancerzy klasycznych i tańca współczesnego, tych na etacie teatrów i tych bez grosza) nie sprzyjają poprawie jego sytuacji, zarówno na polu artystycznym, jak i socjalnym.

 

Jak żyć bez tańca?

W toku trzydniowych (!) obrad, zakończonych podczas Międzynarodowego Dnia Tańca, dyskusje zdominowały trzy zagadnienia: sprawy socjalne tancerzy i związany z tym system edukacji, infrastruktura dla tej sztuki w Polsce oraz polityka państwa w zakresie tańca.
Mimo że od 2009 roku obowiązuje nowy system emerytur, w którym tancerze zostali pozbawieni przywileju wcześniejszego odchodzenia na emeryturę, zmianie tej towarzyszą nadal wielkie emocje. Widać to było podczas wystąpień i Barbary Sier-Janik, (ZASP, wykładowca tańca w PWST w Warszawie) i Elwiry Piorun (tancerka, pedagog, choreograf), i Joanny Czajkowskiej (z Sopockiego Teatru Tańca), która na propozycje, jakie przedstawił Grzegorz Chełmecki (z-ca dyrektora TW w Warszawie mający w gestii sprawy pracownicze) – stwierdziła: „nie wiem, jak żyć, kiedy odejdę od tańca”.
Barbara Sier-Janik – sama tancerka – proponowała inaczej spojrzeć na system edukacji tancerzy i ich drogę zawodową, przywołując przykłady szkolnictwa tanecznego we Francji. Zauważyła, że w pięciu publicznych, profesjonalnych szkołach baletowych, jakie mamy, nie określono jasno ich profilu: czy mają być bardziej ogólnokształcące czy zawodowe? Życie wymaga, aby tancerz był kształcony coraz szybciej i coraz lepiej – jak to pogodzić? Jak uczyć i czego? Jak organizować warsztaty dla nauczycieli, aby nie znaleźli się w ariergardzie? To, że nasi tancerze są słabo szkoleni widać po składach zespołów baletowych w teatrach – dodał Jacek Przybyłowicz, tancerz, choreograf, dyrektor baletu w poznańskim Teatrze Wielkim – więcej zatrudniają one Rosjan niż Polaków. Wydaje się, że dobry sposób na połączenie kształcenia tancerzy z ich przygotowaniem do osiągnięcia bezpieczeństwa socjalnego, w okresie, kiedy już nie mogą tańczyć, znalazła Francja. Od 2009 r. wyznaczono tam bowiem 6 narodowych szkół tańca ( o dużej samodzielności i powiązaniach z uniwersytetami) do pełnienia roli wyższych szkół zawodowych. Po ich ukończeniu łatwiej zdobyć licencjat i przekwalifikować się już na początku kariery tancerza. U nas problem przekwalifikowania tancerzy, niestety, leży odłogiem, choć średnia wieku przebywania tancerza na scenie to ok. 15 lat i nie wiadomo co ma on robić po zakończeniu kariery.
Grzegorz Chełmecki w ciekawym wystąpieniu pokazał, jak z tym problemem radzono sobie i jak radzą na świecie, gdzie już od 40 lat istnieją systemy transformacji zawodowej, pomagające przejść tancerzom do innych zawodów. Pokazał różnice między systemem brytyjskim, najstarszym, z 1973 r. ( inicjatywa wychodzenia z zawodu należy do związków zawodowych), po najlepszy, holenderski z 1986 r. (decydują tu związki zawodowe, dyrektorzy teatrów oraz ministerstwo kultury, ale z zawodu tancerz odchodzi w wieku 33 lat). Zauważył też, że w Polsce powinien powstać jakiś system przekwalifikowania zawodowego dla tancerzy do 2014 roku i środowisko powinno się w tej sprawie nie tylko wypowiedzieć, ale i stworzyć swoją reprezentację. Ten, kto będzie taki system tworzyć (dyrektor ITiM, Andrzej Kosowski wyraził wolę inicjacji takich prac) musi jednak pamiętać, że aby on zdał egzamin, musi być powszechny, obowiązkowy i stabilny. Nie może być tak jak w Korei, gdzie po 2 latach, kiedy zmieniła się partia rządząca, obniżono świadczenia o 80% i system upadł. O zabezpieczeniach socjalnych tancerzy odchodzących z zawodu mówiła też w emocjonalnym wystąpieniu Elwira Piorun, przytaczając przykład niemiecki – poszerzył tę wiedzę ostatniego dnia kongresu także dyrektor instytutu Goethego, Martin Wälde.

 

Dwa światy

Drugim szeroko dyskutowanym wątkiem były różnice: między tancerzami profesjonalnymi i nieprofesjonalnymi, instytucjami państwowymi a niezależnymi bytami, czy to w postaci indywidualnych artystów, czy NGO-sów – stowarzyszeń, towarzystw, fundacji, etc. Co lepsze? Komu lepiej? Kto ma gorzej i dlaczego?
Tancerz niezależny, który postawił na swój rozwój artystyczny, otrzymuje tylko czasowe wsparcie, w dodatku bez gwarancji. Ale w Polsce nie ma zwykle na to szans, podobnie jak i na jakiekolwiek zyski ze swojej działalności, co pokazała jedna z uczestniczek kongresu na swoim przykładzie – jej studio tańca, założone z prywatnych środków, od trzech lat nie zarobiło ani jednej złotówki. Pracują wszyscy bez wynagrodzeń, z czystej miłości do tańca. Tymczasem w tym roku minister finansów ich działalność obłożył podatkiem VAT…
„Duże zespoły przejadają większość pieniędzy i zabierają większość pomieszczeń”- zauważyła Romana Agnel (Cracovia Danza), stąd te dwa światy – tancerzy etatowych i niezależnych, które nigdy się nie spotkają, choć mogłyby się uzupełniać – skonstatowała Elwira Piorun. Tancerze z dużych zespołów są pod wieloma względami w lepszej sytuacji- Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego widzi w takich instytucjach także złe strony (skostnienie) – choćby z tego powodu, iż cała praca pozaartystyczna rozłożona jest tam na ogromną liczbę pracowników z różnymi kwalifikacjami. Tancerz niezależny wszystko musi robić sam – tworzyć spektakle, zdobywać na nie środki, organizować przedstawienia, zadbać o ich promocję, a nawet sprzątać. Bo tancerze niezależni – to tacy, na których nikomu nie zależy – przytoczył znaną w środowisku opinię Grzegorz Pańtak z Kieleckiego Teatru Tańca. To kamikadze.
Nic więc dziwnego, że Joanna Czajkowska, młoda osoba, stwierdziła, iż marzy o emeryturze, bo nie ma już siły, żeby użerać się z polskimi przeciwnościami. A Joanna Leśnierowska z poznańskiego Starego Browaru, po opisaniu swojej drogi zawodowej („uczyłam się na własnych błędach”) podsumowała tragicznie: „jesteśmy pokoleniem na przemiał”. Do takiego stwierdzenia pewnie doszłaby też Elwira Piorun, która wyliczała: dla tancerzy spoza teatrów stałych nie ma sal do prób, na występy, brakuje kształcenia w tańcu współczesnym, klas mistrzowskich, menedżerów, miejsc wspierających choreografów, ludzi piszących o tańcu. To tylko skromna część tej listy żalów, jaka wylała się na kongresie pod adresem władz kultury, które dotąd nie zauważały zwłaszcza środowiska tańca współczesnego w Polsce. „Taniec współczesny musi otrzymać wsparcie od państwa – podkreślała w dyskusji Bożena Kociołkowska, jedna z nielicznych na kongresie tancerek klasycznych, która zajmowała się i zajmuje także tańcem współczesnym.

Taniec na końcu łańcucha pokarmowego

Jak takie wsparcie wygląda w rzeczywistości – opowiadali uczestnicy kongresu ostatniego dnia, podczas omawiania polityki kulturalnej państwa polskiego, Niemiec i Francji. Romana Agnel, poproszona o podzielenie się z uczestnikami kongresu sukcesami i porażkami w swojej karierze zawodowej, za sukces uznała 8 lat (sic!) powoływania zespołu, którym kieruje, Joanna Leśnierowska – że miejsce dla tańca, jakie stworzyła w ogóle powstało i istnieje, podobnie Grzegorz Pańtak z Kielc, gdzie dzięki światłemu prezydentowi Lubawskiemu zespół, istniejący 15 lat nadal istnieje, a Jacek Łumiński, który 20 lat temu utworzył Śląski Teatr Tańca zadowolony był nie tylko z faktu, iż mu się to udało, ale że udało się także teatr utrzymać. I z tego, że na Śląsku nie mówi się już o tańcu „balet”. A trudności? Prozaiczne, powszechne i podstawowe: brak pieniędzy, menedżmentu, miejsc sprofilowanych, w których można by było zająć się sztuką, instytucji wsparcia, wyposażenia sceny, sieci instytucji tańca ( dwa dopiero co powołane centra choreograficzne – w Poznaniu i Bytomiu – jeszcze są w powijakach), wreszcie – liderów artystycznych, którzy by nadali charakter centrom choreograficznym, o ile takowe u nas powstaną.

 

Jak to robią inni?

A konkretnie Niemcy i Francuzi, bo na kongres zaproszono gości z tych państw. Ta część kongresu pokazała uczestnikom, w jakim punkcie my jesteśmy, zwłaszcza z tańcem współczesnym, który po wojnie był pomijany w polityce kulturalnej państwa (o ile można mówić o trosce ministrów kultury o każdy taniec…).
Z wystąpienia dyrektora Instytutu Goethego dowiedzieliśmy się, że w Niemczech, gdzie jest wiele dobrze wyposażonych ośrodków tańca, istnieje federalna fundacja, która tworzy 5-letnie programy rozwoju tańca (Tanzplan), zajmuje się też edukacją młodzieży w tym zakresie. Program taki jest finansowany ze środków rządowych i samorządowych. Na projekty edukacyjne i kongres tańca, odbywający się co 3 lata, fundacja otrzymuje 21 mln euro. Okazuje się to jednak za mało, bo beneficjentom brakuje pieniędzy na produkcję spektakli. Niemcy wielką wagę przywiązują też do edukacji tanecznej – na uniwersytetach powstaje coraz więcej wydziałów nauki o tańcu.
Ale największe wrażenie wywarło na uczestnikach to, co mówił Laurent Van Kote – dyrektor Departamentu Tańca we francuskim ministerstwie kultury (też tancerz i choreograf). Otóż, choć nie od dziś wiadomo, że Francja kulturą stoi, to dane o polityce kulturalnej państwa szokują, bo pokazują, na jakich peryferiach my jesteśmy. „Młodemu, bo liczącemu tylko 55 lat” (jak to ujął Van Kote) ministerstwu kultury Francji w tworzeniu polityki kulturalnej przyświeca „testament” pierwszego ministra – André Malraux, według którego rolą ministerstwa kultury jest umożliwienie wszystkim dostępu do sztuki. Z tego wynika polityka państwa, polegająca na szerokim subsydiowaniu sztuki i artystów, upowszechnianiu sztuki, jej dostępności na przedmieściach, wsiach, szpitalach, zakładach karnych, itd.
Francuski model finansowania kultury (ok. 70 scen narodowych, 150 scen zakontraktowanych, z kontraktami na wspieranie dyscyplin trudniejszych, jak taniec, street art, rezydencje twórcze, dialog z publicznością) z budżetem 18 mld euro zbliża się do niemieckiego, czyli dąży w nim do równego współfinansowania instytucji tańca przez rząd i samorządy. W przypadku tańca, 19 narodowych centrów choreograficznych (powstałych z inicjatyw lokalnych) jest w połowie finansowanych przez rząd, a w połowie przez władze lokalne. Centra są zobligowane do wynajmowania swoich pomieszczeń dla artystów niezależnych. Co roku z budżetu 700 mln euro na muzykę, teatr i taniec, na ten ostatni przeznacza się 125 mln euro. Artyści niezależni mogą uczestniczyć w projektach 1,2,3-letnich, dla artystów bezrobotnych istnieje system zasiłków. Bo kultura to inwestycja, która się zwraca, nie da się tez żyć bez kultury, a sztuka daje głęboki namysł nad życiem.
Niestety, nie było nikogo z kierownictwa ministerstwa kultury, kogo można byłoby zapytać: a co u nas? Jak minister widzi w przyszłości politykę kulturalna w tej dziedzinie, skoro już teraz sami tancerze nie są w stanie oglądać swoich przedstawień, gdyż nie stać ich na kupno biletów? Jedyna osoba, która zdecydowała się w imieniu władzy – samorządowej – odpowiedzieć był Marek Kraszewski, dyrektor Biura Kultury w Warszawie. Stwierdził, iż trzeba zrobić program rozwoju tańca w Polsce. I to by było na tyle.

 

Anna Leszkowska

Leave a Reply