Przejdź do treści

Sezon 2009/2010 – komentarz

Sezon 2009/2010

Mistrzowie rządzą

To był sezon kłopotów: (światowy) kryzys finansowy zmusił wiele teatrów do ograniczenia planów repertuarowych – Współczesny na swoje 60-lecie zdobył się tylko na jedną premierę, niektóre teatry offowe zmuszone zostały do zawieszenia działalności, jak Studio Teatralne Koło bez stałej siedziby czy Teatr Staromiejski Fundacji Artystycznej Młyn. Teatr Ochoty pozostawał siedzibą do wzięcia, ale konkursu nie rozstrzygnięto, tymczasem Kwadrat utracił swoją scenę przy ul. Czackiego, Powszechny grał gościnnie po użyczanych mu salach w innych teatrach z powodu trwającego remontu, Nowy Teatr Krzysztofa Warlikowskiego zajmował się głównie działalnością około teatralną, prezentując zalewie kilkanaście przedstawień ((A)pollonii i sprowadzonego z Paryża Tramwaju), nie odbyły się Warszawskie Spotkania Teatralne z powodu żałoby narodowej.

Nie brakowało jednak wydarzeń krzepiących: nadal powstawały nowe teatry prywatne: Och-teatr Fundacji Krystyny Jandy (drugi teatr tej Fundacji obok Polonii) w dawnym kinie Ochota, Teatr IMKA Tomasza Karolaka w dawnej siedzibie YMCA (obok istniejącego na partnerze Centralnego Basenu Artystycznego), Teatr na 6. Piętrze Michała Żebrowskiego. Teatr Polski otworzył po latach przygotowań nowo wybudowaną Scenę Kameralną przy ul. Sewerynów, doskonale wyposażoną i o własnym klimacie, Instytut Teatralny otworzył scenę typu Black Box, którą udostępnia na rozmaitego rodzaju spotkania i pokazy – flagowym przedsięwzięciem były w tym sezonie Dramaty wszystkie Juliusza Słowackiego, tzw. wykłady-pokazy firmowane przez reżyserów różnych pokoleń i orientacji estetycznych, Teatr Narodowy dopiął swego i przygotował z rozmachem Spotkania Teatrów Narodowych, które przez kilka miesięcy skupiały zainteresowanie teatromanów, odkryto nowe miejsca dla teatru, jak choćby Nowy Wspaniały Świat, gdzie gospodarzy Krytyka Polityczna, czy przestrzeń teatralną w klubie Obiekt Znaleziony w Zachęcie, wykorzystywaną jako druga scena Teatru Laboratorium. Odbywało się dziesiątki imprez wokół teatrów: czytania dramatów, dyskusje, promocje książek, wśród nich nie do pominięcia jest spotkanie na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego na początku grudnia ubiegłego roku (7 grudnia 2009) w 50 rocznicę premiery Wieży malowanej w warszawskim STS, a więc narodzin nowoczesnego teatru jednego aktora, którego głównym bohaterem był Wojciech Siemion i współtwórcy spektaklu – Ernest Bryll, Edward Pałłasz. Trwały także rozmaite przedsięwzięcia edukacyjne, jak szkoła dramatu przy Laboratorium Dramatu czy warsztaty krytyka teatralnego przy Klubie Krytyki Teatralnej. Na konto plus zapisać trzeba dwie nowe nagrody teatralne dla artystek sceny, pierwsza międzynarodowa, Modjeska Prize ustanowiona została wspólnie przez polską sekcję AICT, ośrodek polski ITI oraz Instytut Teatralny (jej pierwszą laureatką została Isabelle Huppert za kreację w Tramwaju Warlikowskiego); druga nagroda, krajowa, im. Ireny Solskiej za wybitne osiągnięcia sceniczne, ufundowana przez polską sekcję AICT, przypadła Danucie Szaflarskiej.

Widać jasno, że życie teatralne pulsowało, działo się może nawet więcej wokół teatru niż w samym teatrze. To światowa tendencja – ludzie trudniący się promocją teatru i menadżerowie scen przekonują się w coraz większym stopniu, że nie sposób prowadzić teatru bez towarzyszącej przedstawieniom przyjaznej atmosfery, którą mogą tworzyć i tworzą rozmaite sposoby dialogu z widzem. Bujny przyrost form kontaktu z widzem, zwłaszcza widzem młodym, dopiero odkrywającym teatr, to dobry prognostyk na przyszłość.

Nadzieje na lepszą przyszłość budzą też zmiany dyrekcji teatrów warszawskich. W trakcie sezonu odszedł z Teatru Studio powszechnie krytykowany dyrektor Bartosz Zaczykiewicz, którego dyrekcja okazała się serią (z małymi wyjątkami) katastrof scenicznych. Odszedł z Teatru Kwadrat kierujący nim nieprzerwanie przez ćwierć wieku Edward Karwański, kiedy okazało się, że Kwadrat nie ma gdzie grać – nowym szefem lubianego przez warszawiaków teatru został Andrzej Nejman, teatr czeka trudny okres przetrwania, nim otrzyma nową siedzibę, najpewniej na Nowym Mieście w dawnym kinie Wars. Nie przedłużono kontraktu z Maciejem Kowalewskim, który w Teatrze na Woli próbował zbudować centrum nowego dramatu polskiego. Skądinąd idea takiego centrum zostanie prawdopodobnie podtrzymana, skoro dyrekcję teatru obejmie Tadeusz Słobodzianek. Zakończył swoją misję dyrektora artystycznego Teatru Polskiego Jarosław Kilian bardzo przyzwoitym, sezonem (6 premier, wspomniane otwarcie Sceny Kameralnej, widowiskowy Pinokio na pożegnanie), od nowego roku ster największej sceny dramatycznej stolicy obejmuje Andrzej Seweryn.

Objęcie dyrekcji Teatru Studio przez Grzegorza Brala, lidera Teatru Pieśń Kozła, budzi apetyt na odrodzenie tego teatru – sam pomysł, aby początek sprawowania dyrekcji wesprzeć dniami „Studia otwartego”, świętem teatru i publiczności, okazał się nader trafny. Przez tydzień na scenach teatru można było oglądać spektakle gościnne, recitale artystów związanych ze Studiem i jeden spektakl z repertuaru teatru, ale za to wyśmienity – Obrock wg Witkacego z fenomenalnymi kreacjami Ireny Jun i Jarosława Gajewskiego. Najwięcej zainteresowania budziły występy Teatru Pieśń z Kozła ze słynnym już spektaklem Macbeth, magnetyczną wersją tragedii Szekspira, przefiltrowaną przez swoistą poetykę tego teatru, przedstawienie myślowo spójne, silne emocjami i perfekcją wykonania: były nadkomplety, owacyjne przyjęcie, nieskrywana satysfakcja wygłodniałych teatromanów, którym w ostatnich latach Studio skąpiło dobrych wrażeń. Nie zawiedli się ci, którzy od dawna czekali na Krzysztofa Majchrzaka, nieobecnego na tej scenie przez parę lat, a podczas dni Studio otwartego, prezentującego nowy koncert „Strawinariada A2” ze swoim zespołem A2, wariacje jazzowe na tle Święta wiosny Igora Strawińskiego.

Wszystko to niesłychanie zachęcające, widać, że Studio pod nowym kierownictwem chce wrócić do formuły Centrum Sztuki – nie przypadkiem oglądaliśmy w tym samym czasie w Studio nową wystawę malarstwa współczesnego i spektakl flamenco, a więc rozmaitych materii świadome pomieszanie. Nieco później pojawiła się w mediach informacja, że w Teatrze Studio powstaje Instytut im. Jerzego Grzegorzewskiego. Piękna idea! To kolejny dowód na inne myślenie, które może znowu rozniecić w teatrze płomień. Konsultantką programową Instytutu jest Ewa Bułhak od dawna związana z Teatrem Studio, która opublikowała właśnie wartościową książeczkę o wybitnej artystce tego teatru, Irenie Jun – Szukanie monologu.

Tymczasem jednak przywództwo artystyczne Teatru Narodowego pozostaje w Warszawie nie zachwiane, w poprzednim sezonie wydawało się, że wraca jako potencjalny konkurent TR Warszawa, ale po sezonie sukcesów, nastąpił w nim sezon skromniejszych wyników. Narodowy zaś utrzymał formę, a nawet poprawił – wszystkie 6 premier na 3 scenach reprezentuje poziom wysoki, jedynie Balladyna w reżyserii Artura Tyszkiewicza miewa miejsca niedopracowane, najwyraźniej skażona motywacją wyścigu z legendarnym spektaklem Adama Hanuszkiewicza (co nie umniejsza niektórych osiągnięć scenograficznych i aktorskich), pozostałe 5 premier, bardzo różnorodnych stylistycznie, może w swoim gatunku uchodzić za wzorzec, a Tango Sławomira Mrożka w reżyserii Jerzego Jarockiego to przedstawienie doskonałe, a zarazem żywe. Akt strzelisty myśli i formy, który zdumiewa trafnością diagnozy i skalą postawionych pytań. Jarocki odkrywa następne warstwy utworu, który staje się opowieścią o świecie na krawędzi epok. Stara epoka buntu, awangardy, liberalizmu dobiegła kresu, wyczerpała się, ale próba restauracji jeszcze starszej konwencji kończy się katastrofą. Na gruzach idei i modeli życia mości sobie miejsce ślepa siła – Edek, zamaskowane zagrożenie, skryta a niebezpieczna tęsknota za porządkiem, które lubi chodzić pod rękę z niewolą. To ktoś, kto drzemie uśpiony w nas samych. Przedstawienie Jarockiego jest nie tylko odkrywcze i przemyślane w każdym detalu, ale także jest pokazem aktorskiej maestrii całego zespołu, wszystkie role zasługują tu na wyróżnienie, tylko podziwiać. Podobnie rzecz się ma z pozostałymi premierami Narodowego obfitującymi w aktorskie osiągnięcia, a o dwóch trzeba tu koniecznie przypomnieć. Po pierwsze o kreacji Janusza Gajosa (Nagroda Boya) w tytułowej roli w Dozorcy Harolda Pintera w reżyserii Piotra Cieślaka. To rola bez mała magiczna, poruszająca, aż dziw bierze, że przez niektórych recenzentów niedoceniona. Siła kreacji Janusza Gajosa polega na ukazaniu stopniowego przeistoczenia się włóczęgi w chwilowego zarządcę, przemiany kogoś, komu życie nie szczędziło upokorzeń, w zwycięzcę, który myśli, że właśnie uwił sobie bezpieczne gniazdko. Kiedy zrozumie, że to tylko złudzenie, pozostaje mu skamleć o litość, bez nadziei na wygraną. Znowu zostaje z niczym, wie to dobrze i z tą głuchą rozpaczą nas zostawia.

Idealnie zestrojone spektakle dali w Narodowym także Jan Englert, reżyserując Księżniczkę na opak wywróconą w wersji niemal musicalowej z brawurowymi rolami Ewy Konstancji Bułhak i Grzegorza Małeckiego, a także Andrzej Domalik, który przygotował na małej scenie Elektryczny parkiet Walsha wysmakowany, zrytmizowany spektakl,w którym błyszczał cały kwartet: Anna Chodakowska, Dorota Landowska, Hanna Skoczyńska i Zbigniew Zamachowski, a na Scenie Studio Iwan Wyrypajew, który zaprezentował swój Taniec Delhi. Ten ostatni spektakl zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ Wyrypajew wnosi na polską scenę swój odrębny styl, proponując antypsychologiczne, estetyzujące aktorstwo, które igra sobie z widzem, tak jak jego dramaty igrają z własną zawartością. W porywająco zagranym Tańcu Delhi niezwykły hipnotyczny epizod stworzyła Kamila Baar, w tym samym sezonie przekonująca jako Ala z charakterem w Tangu.

Wyrypajewa można nazwać zwycięzcą tego sezonu, zaznaczył swoją obecność dwoma prapremierami, obok tej w Narodowym Lipcem w Teatrze na Woli, gdzie Karolina Gruszka przeszła trudny egzamin wymagającej stylistyki Wyrypajewa w monologu aktorki relacjonującej dzieje patologicznego zabójcy, uwikłanego w duchowe pułapki prawosławia. W ogóle Rosjanie w tym sezonie królowali w Warszawie – aż 10 premier (a to znaczy że co 10 przedstawienie bazowało na literaturze rosyjskiej), w tym trzy klasyczne i to poważnego kalibru: Wassą Żeleznową Gorkiego Krystyna Janda otwierała Och-teatr, Sztuką bez tytułu Czechowa w reżyserii Agnieszki Glińskiej Teatr Współczesny z wielkim sukcesem święcił swój jubileusz, Judaszek zaś wg Rodziny Gołowlewych w reżyserii Andrzeja Bubienia był pokazem połączenia rosyjskiej szkoły inscenizacji i polskiej sztuki aktorskiej. Spośród innych rosyjskich realizacji wspomnieć warto komediową Gąskę Nikolaja Kolady z prywatnego Teatru Capitol z kapitalnymi rolami Katarzyny Figury i Anny Gornostaj.

Teatry prywatne radziły sobie (artystycznie) nieźle, a niekiedy znakomicie – mowa tu przede wszystkim o Polonii i Och-teatrze Krystyny Jandy, gdzie przygotowano aż 7 zawodowych premier, przy czym dwie z nich na najwyższym poziomie: Pana Jowialskiego w reżyserii Anny Polony z arcykomicznym Szambelanem Wojciecha Malajkata (Polonia) i Białą bluzkę Agnieszki Osieckiej w reżyserii Magdy Umer, brawurowy monodram Krystyny Jandy (Och-teatr), którym dowiodła, że niegdysiejszy sukces tej adaptacji opowiadania Osieckiej nie był tylko sukcesem etapowym, że to mocny materiał, opowiadający o samotności, uwikłaniu w politykę i dążeniu do duchowej niepodległości. W aliansie z Polonią intensywnie pracowała Montownia, dając m.in. premierę Kubusia Fatalisty i jego Pana wg nieco zmodyfikowanej legendarnej adaptacji Witolda Zatorskiego. Błyskotliwie zadebiutował Teatr IMKA Tomasza Karolaka, na początek Opisem obyczajów III Mikołaja Grabowskiego, który wrócił do swego prześmiewczego cyklu o postawach Polaków, potem gościnnymi prezentacjami nieśmiertelnego Scenariusza dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego Bogdana Schaeffera w wykonaniu Jana Peszka i wreszcie premierą Sprzedawców gumek Hanocha Levina w reżyserii Artura Tyszkiewicza z minimalistyczną scenografią Jana Kozikowskiego, drugą obok Lipca najlepszą realizacją nowego dramatu obcojęzycznego w Warszawie. W Kamienicy Emilian Kamiński zagrał starzejącego się Don Juana w prapremierze Testamentu cnotliwego rozpustnika ukraińskiego dramaturga Anatolija Kryma, w Capitolu szła wspomniana już Gąska. O premierze otwarcia Teatru 6 Piętro niewiele wiadomo, poza tym że wziął w niej udział Kuba Wojewódzki, właściciele zadbali bowiem, aby nie zaprosić recenzentów – wygląda na to, że zapowiadane z wielką pompą przedsięwzięcie zostało pomyślane jako snobistyczna impreza dla VIP-ów. Teatr Konsekwentny, z sezonu na sezon coraz bardziej licząca się scena warszawska, zachwycił inteligentną adaptacją Kompleksu Portnoya Phillipa Rotha (reż. Adam Sajnuk i Aleksandra Popławska), co potwierdzone zostało warszawskim Feliksem za reżyserię – pierwszy raz ta nagroda przypadła teatrowi niezależnemu, to ważny sygnał zmian.

Nie tak dobrze szło teatrom instytucjonalnym, nie tylko tym, gdzie konieczne były zmiany dyrekcji (o tym była już mowa), Teatr Dramatyczny w swoich poszukiwaniach performatywnych zapomniał, że nie jest teatrem offowym, a ostatnie produkcje (m.in. Madame Bovary w reżyserii Radosława Rychcika, spektakl utrzymany w poetyce realizmu histerycznego) budzą niepokój o przyszłość tej sceny, zwłaszcza że i forma artystyczna Krystiana Lupy nie jest najwyższa, o czym świadczy kontrowersyjna premiera Persony. Simone Weil. Spektakl zasłynął za sprawą konfliktu reżysera ze zbuntowaną Joanną Szczepkowską, którą z teatru usunięto, ale na plan dalszy zeszło pytanie, dokąd zmierza inscenizator, konstruując tak rozchwiane scenariusze.

Optymizmem nie napawają premiery nowych polskich dramatów, Nasza klasa doczeka się premiery w następnym sezonie, w tym jednak trudno byłoby wskazać na utwór choćby zbliżony poziomem do opublikowanego dramatu Tadeusza Słobodzianka. Na odnotowanie zasługują Cukier Stanik Zyty Rudzkiej (Laboratorium Dramatu), Don Kiszot Mateusza Pakuły (Dramatyczny), niepotrzebnie jednak „poprawiony” przez debiutującego reżysera Macieja Podstawnego, Trzy siostrzyczki Trupki Macieja Kowalewskiego (Teatr na Woli) i debiut monodramatyczny Rubi Birden – Nieobecność w reżyserii Grzegorza Mrówczyńskiego (Teatr Praga), a wśród wielu utworów komediowych Wydmuszka Marcina Szczygielskiego (Teatr Komedia). Adaptacja Kto się boi Wirginii Woolf pióra i reżyserii Michała Siegoczyńskiego (Teatr Praga) też ma pewne walory, ale grzęźnie w zwichniętym nadmiarem wulgaryzmów języku i nieporadnym finale (balet ruchów frykcyjnych).

O polskiej klasyce niewiele da się powiedzieć, przede wszystkim z uwagi na jej szczątkową obecność na afiszu – nad wszystkimi góruje Pan Jowialski z Polonii. Skiz Zapolskiej, przerobiony na skecz przez Maria Spiss (Ateneum), zawiódł – młoda reżyserka lekceważy teatr psychologiczny, wszystko tu toczy się jak w komiksie, ledwie naszkicowane: zanim się zaczyna, już kończy. Marek Fiedor nie poradził sobie z adaptacją Mojej córeczki Tadeusza Różewicza (także Ateneum), Tomasz Hynek poległ na Nienasyceniu Witkacego (Studio), Maciej Prus nie dopracował – mimo klarownej koncepcji – swoich Szewców na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego, jedynie studenci szkoły Machulskich pod kierunkiem Grzegorza Mrówczyńskiego sprostali wyzwaniu, jaką zawsze bywa dramat Witkiewicza, wystawiając przykrojoną do warunków Matkę (Rampa), podobnie jak studenci Akademii Teatralnej ze zrozumieniem zagrali pod opieką Wiesława Komasy Sceny z Różewicza, a zwłaszcza fragmenty z Grupy Laookona. Wiało zimnem zaś z adaptacji Solaris Stanisława Lema pod ręką Natalii Korczakowskiej (TR Warszawa). Wśród adaptacji wyróżniał się szlachetnością wykonania Pamiętnik z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego w reżyserii Jerzego Bielunasa.

Klasyki światowej też tyle co kot napłakał: tylko jeden Szekspir (dopracowana Opowieść zimowa Jarosława Kiliana w Polskim), jeden, ale za to smakowity Calderon (Księżniczka na opak wywrócona w przeróbce Rymkiewicza, Narodowy), nieudolna, choć w dobrych intencjach (przeciw zniewoleniu kobiet) Yerma Lorki w reżyserii Wojtka Klemma (Studio), bez wyrazu Oczarowanie Brocha (kolejna wpadka Marka Fiedora, Studio), dobra i solidna adaptacja Dżumy Camusa, przygotowana przez Martę Ogrodzińską (Scena Kameralna Teatru Polskiego) i wspomniane już dobre klasyki rosyjskie we Współczesnym (Sztuka bez tytułu Czechowa) i Och-teatrze (Wassa Żeleznowa Gorkiego).

Nie zachwycił też teatr offowy (pomijam żywo rozwijający się teatr ruchu i tańca) coraz wyraźniej lgnący do zwykłego teatru repertuarowego. Gdyby nie ZgrzYt Piotra Lachmanna Videoteatru Poza, prowadzonego w duecie z Jolantą Lothe (teatr właśnie obchodził ćwierć wieku istnienia) i pokazywany w Studiu Mackbeth z Wrocławia (Teatr Pieśń Kozła) można by sądzić, że off w Warszawie zanika.

Krzepił jednak poziom sztuki aktorskiej – i to nie tylko w Narodowym, bo także we Współczesnym, Powszechnym, Polonii, Ateneum, także na scenach impresaryjnych – Ignacy Gogolewski stworzył prawdziwą kreację jako kardynał Mazarin w Diable w purpurze w reżyserii Romualda Szejda (Scena Prezentacje), zadziwili warsztatem młodzi aktorzy, wystawiając z własnej inicjatywy na Scenie Kameralnej Gwiazdy na porannym niebie Aleksandra Galina, zdumiewała dojrzałością Karolina Gruszka w Lipcu (Teatr na Woli), a Janusz R. Nowicki głębią interpretacji roli tytułowej w brawurowym Merlinie Słobodzianka (Laboratorium Dramatu). To kapitał założycielski na sezony następne.

Leave a Reply