Przejdź do treści

Zaskakująco słaba premiera w Narodowym

Teatr Narodowy wprowadza na scenę znaczący tekst Ödöna von Horvátha. Prapremierowe wykonanie „Kazimierza i Karoliny” wywołuje raczej uczucie zakłopotania oraz zażenowania, niż zachwytu.

Reżyser spektaklu – Gábor Zsámbéki – zamiast iść śladem autora, stawiającego pytania o autonomiczność ludzkich decyzji względem społecznych i ekonomicznych uwarunkowań – serwuje widzom półtorej godziny nudy z Oktoberfest w tle. Nie korzysta z potencjału, jaki tkwi w dramacie, zdecydowanie spłycając wymowę sztuki.

Akcja sztuki rozgrywa się w Monachium podczas obchodów Oktoberfest. Para młodych ludzi – urzędniczka Karolina oraz szofer Kazimierz – idą do wesołego miasteczka, by uciec od codziennych problemów i zmartwień. Szybko dochodzi jednak do kłótni między narzeczonymi – dzień wcześniej Kazimierz stracił pracę. Fakt ten w żaden sposób nie dotyka Karoliny, która zamiast wczuć się w sytuację ukochanego, woli pojeździć kolejką górską i skorzystać z okazji do zabawy. Właśnie pęd kolejki górskiej doskonale obrazują toczące się tego wieczoru wydarzenia. W atmosferze festynu dochodzi do kilku zupełnie przypadkowych spotkań, które oddalają narzeczonych od siebie. W temacie sztuki tkwi duży potencjał, jednak piwo, kiełbaski i kolejka górska to zbyt mało, by udźwignąć spektakl.

Grana przez Wiktorię Gorodecką Karolina to postać szalenie niespójna. Zarówno jej uroda, jak i ubiór, kłócą się z głoszonymi przez nią drobnomieszczańskimi przekonaniami. Dziewczyna za wszelką cenę chce wkroczyć w inny, lepszy i łatwiejszy świat. Wierzy, że stanie się tak dzięki nowym znajomościom z wpływowymi ludźmi, dla których poświęca swój związek z Kazimierzem. Niezwykle trudno oprzeć się wrażeniu, że Karolina to taka „współczesna galerianka” – najważniejsze, żeby się ustawić. Co prawda kocha Kazimierza, ale w sposób niedojrzały i naiwny próbuje mu dokuczyć, ściągając tym samym nieszczęścia na samą siebie.

W całym spektaklu nie ma właściwie ani jednej postaci, którą można by polubić. Kazimierz „przeżywa”, usprawiedliwiając swoją martyrologią prostackie zachowania względem narzeczonej. W tej roli Paweł Paprocki nie przekonuje – jego aktorstwo jest tym razem nieprzemyślane, bardzo deklaratywne, nie wychodzi poza wykrzyczane słowa. Sympatii nie wzbudzają również podstarzali amanci z wyższych sfer (dobre role Henryka Talara i Andrzeja Blumenfelda), którzy tylko czekają na okazję, by poderwać młode dziewczyny. Żenującą postacią jest Franiu Merkl (w tej roli Arkadiusz Janiczek) – przyjaciel Kazika, złodziej samochodów – który po chamski wpycha swojej żonie w usta kiełbasę, by w kolejnej scenie oblać twarz kobiety piwem. Rozumiem, że teatr w pewien sposób powinien ukazywać kondycję świata, ale takie spektakle stanowią, moim zdaniem, nieporozumienie. Nie zgadzam się na taki świat, ale i nie zgadzam się na taki teatr! „Kazimierz i Karolina” to sztuka z gatunku Volksstück (sztuka ludowa, plebejska), mocno przywiązana do konkretu, która jednak w ogóle nie powinna w takim kształcie ukazać się na deskach Teatru Narodowego. Spektakl ten nie zmusza do refleksji, tylko przede wszystkim obraża.

Zapraszający do zabawy Oktoberfest w żaden sposób nie wydostaje się poza sceniczną rampę. Mimo pomysłowej dekoracji oraz muzyki tworzącej atmosferę festynu, ze sceny wieje nudą. Miało być ciekawie, niebanalnie, a wyszedł spektakl o bardzo niskim poziomie. Okazuje się, że o wiele łatwiej jest zorganizować na scenie wesołe miasteczko, niż dokładnie i konsekwentnie przeczytać sztukę.

 

Ewa Uniejewska

 

KAZIMIERZ I KAROLINA

Ödön von Horváth

Reż. : Gábor Zsámbéki

Tłum. : Jacek St. Buras

Teatr Narodowy w Warszawie

Premiera: 9.10.2010

Leave a Reply