Przejdź do treści

RATOSŁAW RATMAN CZYLI ŚWIAT KOMIKSU

Na Wirtualny Fotel zaprosiłam artystę plastykę Tomasza Niewiadomskiego – Ratmana. A może Ratmana – Niewiadomskiego? Sama już nie wiem, bo postać z jego komiksów zlała się z jego nazwiskiem w jedno i występuje zamiennie. Świat komiksu ma swoich miłośników, zwolenników i, jak zwykle to bywa w sztuce, przeciwników bardziej lub mniej zagorzałych. Dziś już nie wytacza się ciężkich armat przeciw komiksom, jak było to jeszcze kilkanaście lat temu. W końcu zaakceptowano jego istnienie, chociaż niekoniecznie jako dziedzinę sztuki.

Rozmowa z Tomaszem Niewiadomskim, artystą –plastykiem.

Pana żywiołem jest rysunek?

Rysuję niemal od kołyski. Tata zajmował się srebrną biżuterią i w związku z tym dużo rysował. Chcąc mieć spokój dawał mi kredki, żebym sobie coś smarował. Rysowałem tymi kredkami po ścianach będąc jeszcze w łóżeczku. Zacząłem więc od graffiti.

To niezły początek biorąc pod uwagę obecne mody…

Oczywiście. Moje dzieciństwo, lata młodzieńcze i studenckie to były gazety, które czytano w domu, zwłaszcza „Szpilki”. Miałem to szczęście, że od dziecka mogłem czytać „Szpilki”. Wtedy zaczął w nich publikować swoje rysunki Andrzej Mleczko, były to krótkie formy komiksowe. Wykształciłem się na tym i po latach też zacząłem rysować takie krótkie opowiastki komiksowe w czasopiśmie „Nowa Fantastyka”. To jest miesięcznik literacki, więc komiksu nie może tam być za wiele, jedna – dwie strony. Z czasem wyspecjalizowałem się w krótkich historyjkach komiksowych, stworzyłem własnego bohatera tych opowiastek: Ratmana. To człowiek – szczur, który miał być początkowo parodią super bohatera, a stał się właściwie sam super bohaterem podróżującym w czasie, mającym różne przygody, spotykającym różne osobistości, np. van Gogha, Kopernika, Nostradamusa, Dodę, Marcinkiewicza, także cały rząd grający w piłkę…. Współpracuję ze scenarzystami, którzy piszą scenariusze do tych moich opowiastek rysunkowych – Maciejem Parowskim i Grzegorzem Januszem.

Komiks to literatura przełożona na kreskę?

Można tak powiedzieć. W zasadzie komiks, film, teatr to pokrewne w pewnym sensie dziedziny sztuki. Nierzadko na podstawie komiksu powstaje film czy nawet sztuka teatralna. W Czechach mamy koleżankę, która rysuje komiks o przygodach dwóch myszek Ancza i Pepik i w ubiegłym roku odbyła się premiera sztuki teatralnej o nich. Oczywiście, dla dzieci, ale… Też czasem myślę o tym, żeby niektóre odcinki swoich komiksów zagrać w teatrze. To byłoby ciekawe…

W Pana komiksach jest z natury rzeczy zamknięta pewna teatralność. I duża doza obserwacji nieco wyzłośliwionej… To nieco skrzywione spojrzenie na świat to wychowanie na „Szpilkach”?

Niewątpliwie. Ale byłem też zagorzałym telewidzem, więc szybko zauważyłem, że w telewizji jest jedna rzeczywistość, na zewnątrz druga i niekoniecznie są one spójne.

Rzeczywistość internetowa byłaby trzecia…

Bardzo specyficzna. Lubię np. korzystać facebooka. Mam tam trzy osobowości. Jestem jako ja, czyli Tomasz Niewiadomski. Jestem jako mój bohater komiksowy Ratosław Ratman. I jako mój kot – Misio Ursus. Najwięcej znajomych ma Ratosław Ratman, potem Misio…

Znajomości Misia to wyłącznie znajomości kocie krajowe?

A skąd! Ma masę znajomych wśród kotów z całego świata, czego mu zazdrościmy, tzn. ja i Ratman. Ma też dużo znajomych wśród ludzi.

A wśród psów?

Znacznie mniej, ale też. Ostatnio pojawiły się trzy znajome psy. Misio prowadzi więc życie towarzyskie i to światowe.

Zajmuje się Pan nie tylko komiksem…

Komiks obecnie jest zajęciem najbardziej mnie absorbującym. Poza tym jest rysunek, są karykatury, rysunki satyryczne, jest malarstwo. Czasami działam też na polu reklamy.

Malarstwo… Tęsknota za kolorem?

Trochę tak. Mam ochotę namalować duże obrazy olejne, zmierzyć się z dużą płaszczyzną i pobawić się kolorem. Maluję głównie akrylami i chyba najbliższy jest mi świat malarstwa Jeana Miro. Jestem takim dużym dzieckiem. Zawsze lubiłem Kossaka, Matejkę i Miro. Na mojej indywidualnej wystawie w Kawangardzie (25 września – 17 października 2010) było więcej obrazów i rysunków niż komiksów.

Ale zawsze Ratman jako znak rozpoznawalny?

Tak. Na swoich obrazach też umieszczam postać Ratmana.

Jest Pan za tego Ratmana nieco schowany. Kojarzone są Pana rysunki z Ratmanem, nie z Pana nazwiskiem. To Pana nie drażni?

Nie. Jakoś mi to nie przeszkadza. W środowisku komiksowym wołają na mnie Ratman, faktycznie zapominając, jak się nazywam. W świecie komiksu często się to zdarza. Ale w rysunku, malarstwie, karykaturze odzyskuję nazwisko.

Co Pana najbardziej drażni w rzeczywistości?

Głupota. W rzeczywistości irytuje mnie także i to, że w warszawskich pubach piwo jest drogie. Kosztuje średnio 9 złotych, a w Pradze, w przeliczeniu, jakieś trzy złote. To wkurza. Kawa też jest tam tańsza. Od kilku lat jestem miłośnikiem Czech i Pragi. Podoba mi się ich miłość do teatru, co krok to jakieś diwadlo. I dla dzieci i dla dorosłych. Gdy pojechałem tam pierwszy raz rozśmieszyło mnie to słowo – co za „dziwadło”, co to jest? A to teatr właśnie. Fajna gra słów. Od trzech lat regularnie jeżdżę do Czech. W listopadzie odbywa się w Pradze festiwal komiksu. Brałem tam udział w wystawie pt. „Kot w polskim komiksie”.

Irytują mnie też takie sprawy, jak to, że nie ma stale możliwości podróży na inne planety. Podróż na Księżyc była tyle lat temu i… Szkoda. Jest Internet – mało kto coś takiego przewidział, nawet w książkach science fiction. Internet to poczucie wolności i otwarcie na cały świat. Z mojej głowy wystają takie czułki w różnych kierunkach i z nich sobie wsączam.

Kot cieszy się ogromną popularnością wśród artystów, wystarczy przejrzeć literaturę piękną, żeby to stwierdzić…

Nie brakuje kota i kotów ani w malarstwie, ani w rysunkach, a zwłaszcza w komiksach i filmach rysunkowych. Intryguje. Na osiedlu, gdzie mieszkam, też widzę wzrastająca popularność kota. Ja mam kota, z właściwie trzy koty, sąsiedzi mają koty. Mało jest psów.

Z trzema kotami ma Pan wesołe życie?

To są koty europejskie, czyli dachowce. Szedłem z mamą przez Mokotów – mama też lubi koty – i spotkaliśmy panią karmiącą koty. Okazało się, że ma ileś psów i kotów, a dokarmia też te bezpańskie. Mama wzięła dwa białe kotki, to było rodzeństwo, brat i siostra. Miały już imiona Misio i Pysia, które nadały im okoliczne dzieci. Chcieliśmy kotkom nadać swoje imiona, ale one już się przyzwyczaiły do tych, które miały, więc tak zostało. Potem doszedł do tej dwójki kot spod kontenera. Kotka tam się okociła i jednego kotka wzięliśmy. Nazywa się… Myszka.

To już jakaś perwersja!

Nie był to mój pomysł! Więcej kotów już nie chcę, bo przy trzech kotach jest naprawdę sporo roboty. W pewnym momencie te moje koty też stały się postaciami komiksów, głównym bohaterem jest Misio. Przygody moich kotów były publikowane w czasopiśmie „Kocie sprawy” w 2006. Teraz pracuję nad tym, żeby zebrać te wszystkie moje „kocie sprawy”, czyli przygody stare i nowe i wydać w ciągu dwóch lat jako album czy książkę.

Trzeba zadbać o przetrwanie? Komiks jest dosyć ulotny…

Niekoniecznie, bo obecnie wydaje się całe tomy komiksów. Komiksy kojarzą się nam z zeszycikami, a teraz coraz częściej ukazują się i w Polsce, i na świecie, albumy. W twardej oprawie, elegancko wydane, na kredowym papierze, niektóre mają po 500 stron. Jest to pewien problem, gdyż te tomy są drogie. Powstają też wydania kolekcjonerskie, niewielkich nakładach, które kosztują nawet i 200 – 300 złotych.

Chyba jednak zeszyty były fajniejsze?

Też tak myślę. W Stanach komiks to coś popularnego, taniego, powszechnie dostępnego. Kto chciał, to kolekcjonował sobie komiksy zeszytowe. Teraz powstają tzw. graphic novel, czyli graficzne nowele, grube tomy, w których jest cała długa historia niczym telenowela.

Niedługo ukaże się mój komiks w formie zeszytu. Będzie tani i krótki.

Wydaje mi się, że siła komiksu tkwi w jego lapidarności, zwięzłości, krótkości a nie w całej epopei?

Te „epopeje” też są fajne. Sam mam dosyć pisania tych krótkich historyjek. Czasami lepiej jest opowiedzieć coś na 300 stronach niż na 10. Chciałbym, żeby wymyślony przeze mnie statek kosmiczny poleciał tu i tam, a 10 stron to ogranicza.

Polski komiks a świat?

Wszystkiego nie ogarniam, bo w komiksach się dużo dzieje. Na przykład we Francji czy w Belgii komiksy są bardziej realistyczne. Takich i nasz Matejko by się nie powstydził narysować! W polskich komiksach jest więcej abstrakcji i więcej wyobraźni, jakiejś swobody.

U nas komiks jest stale traktowany jako coś gorszego…

To dziwi, bo w innych krajach ma on swoje miejsce i jest traktowany jak każda inna dziedzina twórczości. U nas stale pokutuje jakieś myślenie chyba z czasów komuny, gdy sugerowano, że na komiksie to tylko się biją, strzelają, że komiks wypacza gust, nie należy na komiksach wychowywać dzieci itd. Jest to jakiś stereotyp, który się utrwalił i trudno go zweryfikować. Jest naprawdę dużo świetnych komiksów prowokujących do analizy, do refleksji. Z mojej obserwacji wynika też, że ci, którzy czytają komiksy czytają książki. Oczywiście, grają też w gry komputerowe, oglądają telewizję.

Zewsząd jesteśmy bombardowani krótkimi zdaniami, niekoniecznie treściwymi, a bardzo rzadko zabawnymi…

Komiks często bywa zabawny. Oczywiście, są kiepskie komiksy, jak jest kiepska literatura, jak są złe obrazy itd. Myślę jednak, że wychowanie na fajnych i dobrych komiksach – nie wyłącznie, oczywiście – żadnemu dziecku nie zaszkodzi.

Pan tęskni za „Szpilkami”. Był Pan w jakimś momencie nawet „zamieszany” w ich reinkarnację?

Tak, ale nic z tego nie wyszło, więc nie ma do czego wracać. Myślę, że mogłoby powstać też zupełnie inne pismo satyryczne niż „Szpilki”, ale jakoś nie powstało. Myśleliśmy kiedyś z kolegami o założeniu takiego pisma. Jakieś 10 lat temu było pismo studenckie „Reakcja” , które funkcjonowało przy Uniwersytecie Warszawskim. W pewnym momencie powstał też wtedy pomysł stworzenia bezpłatnej gazety satyrycznej, mieliśmy nawet zagranicznych autorów. Cóż, wyszedł tylko jeden numer… Nie znalazł się w gronie autorów nikt silny duchem na tyle, by temu zadaniu organizacyjnie sprostać. Szkoda. Karykaturzyści, którym ten jeden numer rozesłałem podeszli do tego entuzjastycznie, ale…

A takie pismo internetowe?

To nie to samo. Poza tym u mnie nastąpiło już „zmęczenie materiału” Internetem. Wchodzę na konto pocztowe, jakieś wiadomości, ewentualnie szukam czegoś, co akurat jest mi potrzebne. Zalew wszystkiego, co jest w Internecie mnie pokonał. Gazeta materialna to coś innego i za taką tęsknię. Ma w sobie ten posmaczek i smaczek, którego w internetowych wydaniach nie ma.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Justyna Hofman – Wiśniewska

 

Leave a Reply