Przejdź do treści

Rozmowa o rozmowach płaszczyzn

 

Rozmowa z Idą Karkoszką, artystką – rzeźbiarką

 

 

 

 

 

 

Jest Pani drobna, krucha i wybrała Pani rzeźbę. Dlaczego?

W domu zawsze była obecna sztuka (rzeźba), gdyż tata jest rzeźbiarzem a mama ukończyła Architekturę Wnętrz. Oddychałam nią od dziecka. Zawsze była jakaś plastelina, modelina, glina, glina ceramiczna, farby, kredki, ołówki, pędzle… Było w czym pracować. Z tatą, w jego w małej pracowience. Mogłam wszystkiego popróbować. Malować ręką, pędzlem. Swoboda działania rozwijała wyobraźnię.

I to tak od początku, rzeźba wyssana z mlekiem… ojca?

Były okresy buntu. Krzyczałam, że żadna Akademia Sztuk Pięknych , że dosyć tego. I mówiłam, że idę na medycynę albo weterynarię. Fascynacja ciałem – to był motyw przewodni moich pomysłów. Dwa lata przed maturą jednak stwierdziłam, że Akademia Sztuk Pięknych. Potem – rzeźba. Tak, jednak rzeźba. Bryła. Rzeźba to rozmowa płaszczyzn. Od dziecka poprzez bryłę komunikowałam się z otoczeniem.

Wystawa w Galerii van Golik jest Pani pierwszą indywidualną wystawą?

Tak. Oczywiście, wcześniej brałam udział w wystawach zbiorowych i rzeźbiarskich konkursach.

Tu jest metal. To Pani żywioł?

Jeszcze tego nie wiem. W tej chwili lubię metal – ma bryłę, ma formę, kolor, swoisty ciężar własny, materialność. Lubię surowość materiału. W dodatku metal jakby w sposób naturalny mieni się odcieniami barw. Drewno, kamień… Materiał w rzeźbie uczy cierpliwości. I pokory. Bierze się w rękę surową glinę, z której za chwile wyłania się jakiś kształt, który może być odczytywany przez różnych ludzi na wiele sposobów. Jest w tym coś magicznego.

I to chyba w tworzeniu jest fascynujące?

Tak. I to, że każdy odbiorca moją rzeźbę widzi inaczej. To jest twórcze dla każdej ze stron.

Na malutkich płaszczyznach szaleją konie… Medale z portretami koni…

Kocham konie. Mają w sobie jakiś naturalny pęd, wolność, swobodę, ruch. Koń to piękne zwierzę. Jaki jest koń każdy widzi, każdy wie. A na tej wystawie okazuje się, że niekoniecznie. Różne warianty konia, chociaż moje konie stale są końmi. Nie abstrakcyjnymi formami jedynie przypominającymi, albo i nie, konia. Oczywiście, są to moje konie, konie widziane po mojemu.

Dla mnie zawsze najbardziej fascynujące jest właśnie to widzenie świata przez konkretnego artystę. To najbardziej własne widzenie, które wyłania się z jego rzeźb, obrazów, grafik. Nie jest Pani zażenowana tym specyficznym, ale jednak, odkrywaniem siebie przed innymi?

Nieee. Chociaż… Nie, pilnuję tej granicy, za którą byłby to już exhibicjonizm. Oczywiście, wyłania się z mojej rzeźby mój świat, moje postrzeganie świata, jest w niej zawsze zamknięta, zaklęta jakaś myśl, jakieś emocje…  Każdy tę bryłę interpretuje inaczej. I za tą interpretacją odbiorcy ja jako ja  skutecznie się chowam.  Jakoś znikam. Odbiorca często nieco na siłę dopatruje się w obrazie czy rzeźbie rzeczy, które nie istnieją, których wcale tam nie ma. I ta nadinterpretacja widza jest także moją tarczą. Z nadinterpretacją chyba się już nieco oswoiłam. Coraz mniej to, co ktoś powiedział w sobie  rozgrzebuję. Nie muszę też „przyklepywać” tej odkrytej przez odbiorcę, bo to się zdarza, mojej intymności, potwierdzać.

Zdarza się, że w swojej rzeźbie odkrywa Pani też rzeczy, których jakby dotąd sobie Pani w sobie nie uświadamiała?

Tak, bywają takie zaskoczenia i to wcale nie tak rzadko. Właściwie niemal każda rzeźba, czy cykl rzeźb albo płaskorzeźb jakby odkrywa mnie przed samą sobą. To wychodzi samo spod rąk.

To w jakimś momencie może się stać pułapką…

Wszystko na sprzedaż? Tak. Jeszcze w tę pułapkę nie wpadłam, jeszcze mnie powodzenie nie miało okazji uwieść w swoją drogę donikąd. Potrafię stanąć z boku i chłodnym okiem spojrzeć na to, co chcę przekazać.

Co, poza tą „obróbką” materiału, najbardziej fascynuje Panią w rzeźbie?

Rozmowa płaszczyzn, brył ze sobą. Osadzona na jakiejś wspólnej osi, ale w każdym spojrzeniu inna.

Ta trójwymiarowość, która powoduje, że ta sama rzeźba z każdej strony jest odmienna. Trzeba tę rzeźbę obejść, podejść bliżej, dotknąć.

Pani na świat patrzy poprzez bryłę rzeźbiarską…

Fotograf widzi wszędzie kadry, ja – formę czy bryłę. Nie widzę w człowieku na pierwszy rzut oka twarzy, rąk, nóg itd., ale spotkanie brył, to przechodzenie form, ich różnorodność. W końcu zawsze opowieść o tym samym, bo o człowieku, a w inny sposób.

A jak to postrzeganie świata wygląda z dystansu?

Bywa, że inaczej niż w chwili, gdy rzeźbiłam. Jakby sama naddaję interpretację. W tym też jest coś fascynującego. Na razie szukam tego swojego miejsca, tej swojej wypowiedzi i sposobu kontaktu ze światem. Jest rzeźba, jest płaskorzeźba, która jest widzeniem płaskim. Nie potrafię się wyrazić w malarstwie. Jeżeli maluję, to tak grubo nakładam farbę, że obraz jest strukturalny i wchodzi w rzeźbę. Szpachelki, palce, patyk – nie sam pędzel, więc wciąż jest szukanie wejścia w przestrzeń bryłą. Czuję dramatyzm tej chwili, gdy spod moich palców wyłania się forma, która rozcina przestrzeń, w jakiś sposób ją burzy, istotnie zmienia i nagle w niej jest. Osadzona, żyjąca, poddawana refleksom światła, moim oczom, oczom oglądających.

Co Pani pragnie nam swoją rzeźbą powiedzieć?

Jeszcze nie wiem. To znaczy nie wiem, czy jestem w stanie to nazwać, określić, wyrazić w słowach tak, by było zrozumiałe. Żyją, czy ożywają, we mnie ciągle jakieś pytania, na które moja rzeźba ma w jakimś sensie mi odpowiedzieć. W zależności od zewnętrznych okoliczności, od moich emocji w danym czasie rodzą się we mnie pytania, wątpliwości, pragnienia, które chcę przetworzyć w bryłę. Raczej decydują o tym moje stany emocjonalne, nie intelektualne.

Czy nie obawia się Pani, że te emocje będą znajdowały ujście, wyraz głównie w rzeźbie? Że coraz trudniej będzie Pani o nich mówić słowami?

Mam nadzieję, że nie dojdzie do takiej sytuacji, że uzewnętrznianie uczuć czy mówienie o nich będzie dla mnie trudne, że będę je wyrażała głównie poprzez rzeźbę. Nie, to byłaby katastrofa! W domu rodzinnym otwarcie mówiło się o uczuciach, nikt się nie zamykał się w sobie i swojej sztuce.

Moja twórczość mówi za mnie i o mnie…

Tak, ale nie bliskim mi ludziom. Tylko nieznanym i nieznającym mnie. Dom, rodzina są najważniejsze. Praktycznie to kim jestem zawdzięczam rodzicom. Dom był zawsze otwarty, ciepły, każdy miał w nim swoją przestrzeń.

Czy ból, wściekłość, przerażenie, miłość wyzwala w Pani impuls tworzenia?

Tak. To ma działanie kojące, mogę ten ból swobodnie wykrzyczeć. Jest to pewien sposób radzenia sobie z emocjami. Te rozsadzające mnie w tym momencie „furie” znajdują ujście i ja łagodnieję, spkojnieję. Godzę się sama ze sobą. Potrzeba złapania gliny nie zawsze jest  działaniem natychmiastowym. Czasem tylko rodzi się jakiś projekt… Impulsem jest to, co się stało. Ale… Wypowiedzi, formy tej wypowiedzi jeszcze we mnie nie ma. Ona czeka. Właśnie teraz tak jest… Pogodzenia się z tym, co się stało rzeźba mi na razie nie ułatwia, ale rodzi się we mnie jakiś pomysł, jakiś projekt… Rzeźba to także szukanie rozmowy ze sobą. Nawet pierwsza ekspresja pod wpływem tego, co się stało jest… jakąś ulgą. Pomaga się uporać ze sobą. Rzeźba, rysunek jest dla mnie w bardzo trudnych sytuacjach pewną ucieczką od życia. A jednocześnie nabraniem oddechu, aby móc brnąć w to życie dalej, nawet z bardzo ciężkim bagażem w środku.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Justyna Hofman

 

 

 

Leave a Reply