Przejdź do treści

Cięcie tępą brzytwą

Trudno pojąć, w jaki sposób Wojciech Malajkat premierą "Łupu" Joe Ortona w Teatrze Syrena chciał odróżnić się od innych komediowych scen w stolicy.

Twórczość Oriona nie jest w Polsce znana. Dotychczasowe realizacje jego dramatów można policzyć na palcach jednej ręki. "Łup" tylko raz do tej pory gościł na naszych scenach (w lutym odbyła się premiera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku). Tymczasem czarne komedie angielskiego pisarza odważnie i bez pruderii sięgającego do tematów obłożonych tabu mogłyby stać się ciekawym antidotum na wciąż wystawiane u nas farsy Raya Cooneya. W Syrenie na sięgnięciu do ciekawej literatury się skończyło. Spektakl przypomina ciągłą walkę pomiędzy konwencją humoru zaczerpniętego z filmów Monty Pythona i Benny Hilla a próbą wydobycia z tekstu Ortona metafizycznego podtekstu dotykającego takich tematów jak śmierć czy poczucie sprawiedliwości. Wszystko to mieści się w problematyce angielskiego dramaturga. U Malajkata przeciwnie, jedno wyklucza drugie. Raz mamy zatem na scenie czystą farsę, w której świetnie odnajdują się Krzysztof Kowalewski, Piotr Szwedes czy Przemysław Glapiński, a chwilę potem znów wkraczamy na obszar czarnej groteski. Dla odmiany Henryk Talar jako detektyw Truscott z uporem godnym lepszej sprawy łączy parodię wszelkich policyjnych speców od rozwiązywania mrocznych zagadek z przenikliwością i skupieniem nad każdą frazą tekstu, jakby przychodził wprost z psychologicznego dramatu. Niespójność i chęć zaspokojenia potrzeb każdej widowni, zarówno tej przychodzącej do Syreny, by obejrzeć kolejną komedię, jak i tej z ambicjami odnalezienia u Ortona rozważań iście egzystencjalnych, sprawiają, że stratę ponoszą wszyscy. W efekcie spektakl nie przynosi odpowiedzi na podstawowe pytanie: dlaczego mielibyśmy wybrać teatr przy Litewskiej, a nie, dajmy na to, Komedię. Zupełnie już inną kwestią pozostaje, na ile cała Ortonowska intryga sprawdziła się na scenie. Pod koniec akcja zyskuje właściwie kilka dopuszczalnych rozwiązań, wszystko gmatwa się i piętrzy, by tylko pokazać całą bezradność i wymuszoną sztuczność schematycznej kryminalnej fabuły. Na jedno jednakże warto zwrócić uwagę. To rola Katarzyny Łempickiej jako femme fatale. Dawno już nie widziałem tak wielkich możliwości aktorskiej metamorfozy. Być może to najciekawsza zagadka tej opowieści, a rozwiązanie jej przyniesie widzom prawdziwą satysfakcję. Nie chcąc komukolwiek jej odbierać, niczego więcej nie podpowiem.»
"Cięcie tępą brzytwą"
Przemysław Skrzydelski
Dziennik Gazeta Prawna nr 198 dodatek – Kultura
12-10-200

Leave a Reply