Przejdź do treści

Plakat

Opowiadanie uczestniczki warsztatów.

Plakat

Rywka kończyła szyć suknię dla Malki. Ta hebrajska piękność miała w niej wystąpić już za godzinę. Malka była w błogosławionym stanie, ostatnie poprawki kostiumu Rywka zostawiła sobie na ostatnie chwile przed spektaklem.

Było słoneczne, piątkowe, popołudnie. Rzeszów pachniał akacjami i irysami na klombach. Gdyby nie echo wybuchów w oddali, gdyby nie sterta cegieł zamiast kamiennicy na Staroniwnej 5 można byłoby zapomnieć, że jest środek wojny, czerwiec 1941 roku. Rywka na moment przerwała pracę i rozmarzona wyglądała przez okno, wdychając aromat początku lata. Z transu wyrwał ją trzask otwieranych drzwi. Do ciasnego pokoju pełnego ścinków materiałów i walających się wszędzie różnokolorowych nici wpadł Szolem. Mały niepozorny mężczyzna z niezwykle małą głową w stosunku do dość okrągłej postury.
– Rywka, od godziny czekam na stroje! Pani Szultz z mężem już od godziny siedzą w pierwszym rzędzie i stanowczo twierdzą, że powinniśmy zacząć szybciej, bo dzień jest bardzo niepewny, a huk nalotów budził ją w środku nocy. Obawiam się, czy nie zaczniemy przynajmniej o 18, jak się będziesz tak guzdrać!

Rywka w popłochu wykonywała ostatnie ruchy igłą. Mały nerwowy człowieczek zwijał niedbale pozostałe kostiumy. Wybiegli szybko, rozglądając się niepewnie po wybrukowanej ulicy. Miasto na szczęście było spokojne. Niemcy walczyli na dalekich obrzeżach. Wszystko zapowiadało, że długo oczekiwane przedstawienie odbędzie się bez zakłóceń. W progu do amatorskiej sali teatralnej zatrzymała ich szykowna blondynka, Halina Majewska. Pani Halina przed wojną była działaczką kulturalną, a i w czasie wojny nie mogła odpuścić sobie żydowskiego przedstawienia…
– Panie Szolem! Panie Szolem! Ja rozumiem, sztuka, teatr, wojna nie zabije kultury! Ja to rozumiem po stokroć. Powiem więcej, popieram Pana, Panie Szolem, popieram! Ale to! To to jest jawna prowokacja! Życie Panu niemiłe?! Jeśli nie dba Pan o siebie, niech Pan pomyśli o tych biednych, młodych ludziach!
– Pani Halino, spokojnie, o czym Pani mówi? – uspokajał.
– Panie Szolem TO! – rozwinęła wielki rulon, który niosła pod pachą – TO Panie Szolem ściągnie tu tylko bandę Nazistów i tyle będzie z tej całej kultury!
– Spokojnie Pani Halino – Szolem uśmiechnął się pobłażliwie – Naziści? Walczą sobie daleko za miastem. Polska armia ich atakuje od tygodnia, mają w nosie, co się dzieje w mieście, a już na pewno mają w nosie małe żydowskie przedstawienie. Teraz Pani Halinko, proszę, wejdźmy już. Zostało pół godziny do pierwszego aktu, miałem próbę robić, a moje dzieci nawet nie przebrane.

Sala powoli zapełniała się. Wszyscy byli ciekawi „Zagubionych nocą”, tragedii w trzech aktach autorstwa Szolemy Kierszbauma. Malka w pięknej zdobionej ręcznym haftem sukni wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo niż co dzień. Z ciepłym uśmiechem na ustach gładziła swój brzuch i z błyszczącymi radośnie oczyma wtulała się w ramiona Szmuela. Za pięć minut kurtyna w górę…
Druga scena trzeciego aktu zaczynała się od wyjścia Racheli. Zaraz za nią wbiegała na scenę Malka. Publiczność oglądała przedstawienie z żywym zainteresowaniem. Wtem światło dzienne z hukiem wpadło do sali… Głośne serie z karabinu przerwały piękną ciszę teatru. Krzyki, zapach prochu i świeżej krwi mieszały się z zapachem rozgrzanych kwiatów akacji. Plakat potoczył się z rąk pani Haliny Majewskiej pod czwarte miejsce w trzecim rzędzie… Nie dane jej było klaskać ani na zakończenie tego spektaklu, ani żadnego innego…

Zakupy w IKEI z moim kolegą – Grzesiem, miały być namiastką dobrej zabawy w pochmurne grudniowe popołudnie 2007 roku. Ulice były pełne pośniegowego błota. Cała Warszawa uciekała z chodników na dywany w centrach handlowych. Spacerowaliśmy po dziale z regałami, kiedy telefon kolegi dał znać o sobie.
– Halo? – zapytał
– Cześć! Jesteśmy na Kole. Znaleźliśmy właśnie stary plakat żydowski, z okresu drugiej wojny. Pan chce za niego 230 zł? Dzwonię, żeby się zapytać czy to drogo? – zapytała znajoma
– Nie wiem, a co jest na plakacie napisane? – drążył Grześ.
– No właśnie tego ani my, ani właściciel nie wie. Znasz kogoś, kto by plakat ewentualnie przetłumaczył?
– Poczekaj chwilę…
 Grześ patrzy na mnie i pyta:
– Magda nie przetłumaczyłabyś tekstu z plakatu? Znasz trochę żydowskiego? Moi znajomi. Którzy interesują się antykami, znaleźli plakat żydowski z drugiej wojny światowej. Nie wiedzą tylko, co tam jest napisane.
Uśmiechnęłam się – Jeżeli jest w jidysz, to nie ma sprawy. Jeśli po hebrajsku, postaram się kogoś znaleźć, na pewno pomogę.
Grześ przystawia telefon do ucha:
– Słuchaj, moja koleżanka go przetłumaczy.
– Tak? To bardzo się cieszę, właśnie go kupiliśmy. Stargowaliśmy do 170 zł.
– To świetnie. Zróbcie skan i prześlijcie mi mailem. – upewniał się Grześ.

Jeszcze przez godzinę snuliśmy się po sklepie. A ja myślałam o czekającym mnie zadaniu – nigdy niczego nie tłumaczyłam. Grześ tak długo wybierał regał, aż w końcu nic nie wybrał. Za to bardzo szczegółowo opowiedział mi o swoich znajomych, zajmujących się kupowaniem i sprzedawaniem antyków. Jeździli po bazarach i szukali sensacyjnych historii zapisanych w przedmiotach z minionej epoki. Sam też był pasjonatem „staroci” i rozpływał się w opowieściach o swojej pasji. Dzień dobiegł końca.

Następnego dnia przed wieczorem przyszedł długo wyczekiwany mail. Na monitorze wyświetlił się plakat. Stary, zżółknięty, z jednej strony lekko nadpalony. Byłam gotowa przysiąc, że czuję zapach starego papieru. Na białym tle widniały czarne i czerwone litery, pieszczotliwie nazywane „robaczkami”. Był w języku jidysz. Byłam szczęśliwa, że mogę zacząć tłumaczyć, że widzę takie cudo. Okazało się, że jest to plakat teatralny. U góry widniał tytuł „Zagubieni nocą” tragedia w trzech aktach.  Na dole nazwisko reżysera Szolem Kirszbaum oraz dwanaście nazwisk aktorów. W prawym dolnym rogu: Rzeszów, 1941r. Byłam zadowolona ze swojego odkrycia. Wysłałam tekst tłumaczenia mailem. Za bardzo się nie na pracowałam. Tekstu nie było dużo, satysfakcja ogromna. Żałowałam trochę, że plakat nie jest mój. Plakat był tak prosty i tragiczny. Zrobiło mi się smutno. Cały wieczór myślałam o plakacie, ludziach, którzy zagrali być może parę ostatnich przedstawień w swoim życiu. Zastanawiałam się, czy przeżyli, kim byli, o czym była sztuka, czy dostali owacje na stojąco. Plakat nie zdradził żadnej tajemnicy. Dzień dobiegł końca.

Po południu wróciłam do domu z pracy i od razu zabrałam się z ciekawością do sprawdzania komputerowej poczty. Migająca koperta okazała się wiadomością od znajomych Grzesia. Przez godzinę czytałam to, co mi napisali. Na początku – byłam w szoku. Później, stopniowo ogarnął mnie śmiech. Pomyślałam – „tragikomedia”. Jeśli sztuka była tragedią w trzech aktach, to nabywcy plakatu właśnie odegrali ostatni… Miałam wrażenie, że to, co czytam, mi się śni:
 „Witam Panią,
 Bardzo dziękujemy za przetłumaczenie, zakupionego przez nas plakatu. Niestety jesteśmy rozczarowani, jego treścią. Liczyliśmy bardziej na to, że to będzie lista rozstrzelanych Żydów, a tu plakat teatralny, dobrze, że przynajmniej tragedia. Jeszcze raz bardzo dziękujemy. Pozdrawiam …”

Bardzo długo zastanawiałam się, co odpisać. Czy w ogóle coś odpisywać! Kiedy ochłonęłam z emocji, usiadłam przed komputerem i odpisałam.

„Witam,
Przykro mi, że czują się Państwo rozczarowani treścią plakatu. Jedni doszukują się tragedii na papierze, drudzy doświadczają jej w życiu…
Pozdrawiam
M.P.”

Magdalena Pauk
   

Leave a Reply