Przejdź do treści

Wiatr od Radomia czyli o ” Grubych rybach” raz jeszcze

"Grube ryby" w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Grzegorz Konat w Przeglądzie
"Grube ryby" Michała Bałuckiego już w chwili ich napisania w 1881 r. nie były specjalnie ambitną pozycją w repertuarze. Nie można było zatem spodziewać się, że ta "komedia charakterów" dziś nabierze głębszego sensu, a autor wróci do łask twórców i odbiorców teatru. Chociaż więc w recenzji najnowszej inscenizacji Teatru Polonia Tomasz Miłkowski ("P" nr 29) ogłasza zmartwychwstanie Bałuckiego, są to chyba doniesienia cokolwiek przesadzone. Sztuka – to truizm – nie rządzi się prawami demokracji. W tym jednak wypadku nie można nie zgodzić się z werdyktem większości, która już od lat od Bałuckiego zdecydowanie się dystansuje. Tym bardziej zaskakuje wybór dyrektorki teatru i reżyserki spektaklu Krystyny Jandy.

Jednego nie można przedstawieniu odmówić. Faktycznie – jak pisze Miłkowski – wszystko do siebie pasuje. Tyle że to niekoniecznie musi być wyznacznikiem jakości, a stwierdzenie, że Krystyna Janda "dała widzom i aktorom szansę przeżycia niepowtarzalnej przygody z niewymuszonym dowcipem", rodzi pytanie, czy w dzisiejszych czasach – wszechobecności tegoż niewymuszonego dowcipu – nie powinno się jednak wymagać od teatru, zwłaszcza tak dopieszczone go przez krytykę, czegoś więcej niż choćby od serialu telewizyjnego.

Jeszcze przed premierą twórcy spektaklu demonstrowali "konserwatyzm", w wypowiedziach wprost stawiając inscenizację w opozycji do współczesnych nurtów w polskim teatrze, które wyraźnie im się nie podobają, a których uosobieniem są choćby warszawskie Rozmaitości. Po premierze zachowawczość ta razi w dwójnasób. Aktorzy nie wznieśli się ponad zestaw prostych, ogranych zabiegów, co zresztą nie może być wielkim zarzutem, gdyż sam tekst niczego więcej od nich nie wymaga. Artyści przekonywali, że poza "pustym" śmiechem będzie w ich spektaklu drugie dno i głębia, ale chyba sami do końca w to nie uwierzyli. Z pewnością nie dała się nabrać publiczność, która – wiedziona nieomylnym zmysłem – przyszła po prostu "rozerwać się" i już na sam widok pojawiających się razem na scenie Cezarego Żaka i Artura Barcisia wybuchnęła śmiechem. A potem – niczym na nagraniu telewizyjnego show – co chwila przerywała aktorom brawami. Szumne zapowiedzi nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością sitcomu.

Można było chyba przewidzieć, że komedia jak ta nie da rady wzbić się ponad banał. Po co więc Krystynie Jandzie i jej teatrowi taki spektakl? Czy miało to być wyciągnięcie dłoni w kierunku innej niż dotychczasowa publiczności? Jest przecież w Warszawie rzesza ludzi, którzy snobują się w taki sposób, iż miast siadać przed telewizorem i oglądać odmóżdżające pół godziny, oglądają półtorej godziny za kilkadziesiąt złotych, oczywiście żeby "zupełnie przypadkowo" móc potem powiedzieć o tym znajomym. Nie ma w tym zresztą nic aż tak bardzo złego. Tyle że ta grupa była dotychczas dość dobrze zagospodarowana i do Polonii raczej nie zaglądała, gdyż tam świetne spektakle nawet jeśli bawiły, to do łez. I były to łzy gorzkie i refleksyjne, jak choćby w "Ucho, gardło, nóż" czy jak w "Wątpliwości". Być może Janda chciała w wakacje "przewietrzyć" nieco Polonię? W takim jednak wypadku wpuściła do teatru wiatr od Radomia…

"Wiatr od Radomia czyli o " Grubych rybach" raz jeszcze"
Grzegorz Konat
Przegląd nr 30/27.07
23-07-2008

Leave a Reply