Przejdź do treści

Premiera międzynarodowego spektaklu Janusza Wiśniewskiego: Arka płynie

To niezwykłe wydarzenie w dziejach polskiego teatru: na scenie poznańskiego Teatru Nowego odbyła się premiera spektaklu „Arka Noego. Nowy koniec EuropyJanusza Wiśniewskiego z udziałem 24 aktorów z 7 krajów, reprezentujących teatry z Austrii, Izraela, Kosowa, Niemiec, Włoch i, oczywiście, Polski. Na scenie wybuchowa mieszanka 7 języków, rozmaitych kultur, doświadczeń, temperamentów, a na widowni zasłuchana publiczność, która przyjęła przedstawienie owacją na stojąco.

Świat cię zapomni lub wyśmieje;
Kres bezbolesny – nie istnieje.

        Robert Frost, Zadbaj o to zawczasu
         tłum Stanisław Barańczak

Przygotowania do tej premiery trwały półtora roku. Już od strony organizacyjnej przedsięwzięcie było wyzwaniem – szło przecież o zgranie terminarzy aktorów z kilku krajów, o zjednanie dla projektu wybitnych artystów, stojących na czele wielu teatrów, o zdobycie funduszy, o stworzenie aury twórczych poszukiwań i porozumienia między aktorami. Wszystkie te zadania udało się osiągnąć, dzięki współpracy zespołu z reżyserem, projektodawcą pomysłu, i jego energicznym menedżerem (Andrzej Hamerski).
    Kiedy jesienią ubiegłego roku odbywała się w Teatrze Nowym publiczna dyskusja nad projektowanym spektaklem, trudno było przeczuwać, jaki kształt przybierze widowisko. W rozmowie uczestniczyli wówczas oprócz reżysera, m.in. Omri Nitzan, reżyser, dyrektor artystyczny Cameri Theatre z Tel Awiwu, Michał Handelzalts, krytyk teatralny z Izraela, Jan Gondowicz, Wacław Oszajca SJ i ja. Michał Handelzalts odczytał  po hebrajsku fragmenty o potopie z Biblii, Jan Gondowicz opowiadał o biblijnym bestiarium, o. Oszajca zastanawiał się, co dzisiaj należałoby wziąć do arki. Powiedziałem wówczas, że Wiśniewski arkę buduje od początku, że wszystkie jego spektakle to właśnie poszukiwanie ocalenia, i że ten projekt wynika w sposób naturalny z tego, co robił do tej pory. Nie sądziłem, że spektakl tak wyraźnie potwierdzi ten sposób widzenia teatru Janusza Wiśniewskiego. Okazało się bowiem, że nie poszedł artysta drogą najprostszą i najbardziej złudną, to jest nie  próbował stworzyć moralizatorskiej przypowieści o potrzebie ratowania świata i tego, co w nim najważniejsze. Pokusa była oczywista: oto aktorzy, reprezentujący różne kręgi kulturowe mogli przedstawić (artystycznie rzecz jasna) swoje przygotowania do ocalenia – pokazując własne pakunki do Arki. Powstałaby lista rozmaitych wartości, przedmiotów, mitów, co tam kto chce, wartych ocalenia.
    Zamiast takiej wątpliwej zabawy w ocalanie, przypominającej naiwne pytanie: jaką książkę wziąłbyś na bezludną wyspę, Wiśniewski wybrał drogę trudniejszą i głębszą. Powrócił do swego głośnego spektaklu przed ćwierć wieku, „Koniec Europy” i wpisał w ramy tamtego scenariusza to, co skorygował czas, i nowe impulsy, jakie przyniosła współpraca z aktorami z kilku krajów. Pozostała opowieść o zmierzchającej, schorowanej na uwiąd wartości i przesyt Europy, w której znalazło się miejsce na reminiscencje z „Olśnienia”, innego ważnego spektaklu Wiśniewskiego, a przede wszystkim miejsce na ratunek. Bo „nowy koniec” oznacza również „nowy początek”.  Nie przypadkiem pojawia się w tytule Arka Noego, która nieoczekiwanie przybywa z innych kultur, z innych doświadczeń, ale przede wszystkim przybywa z wnętrza człowieka. W rytmicznych scenach, ukazujących tęsknotę, przemoc, umieranie, cierpienie, pogoń za pozorem, bunt i odrętwienie, których kontrapunktem jest sterta ułożonych w górę walizek, wymowny symbol zagłady, pojawia się ktoś zaskakująco obcy, nie należący do tradycji europejskiego cierpienia – to wirujący Hindus, którego obecność przywołuje wesołe miasteczko albo świat ułudy. I to właśnie on wyśpiewa w sanskrycie na koniec pieśń ocalenia. Wbrew tylekroć przywoływanemu w spektaklu fragmentowi wiersza Roberta Frosta, brzmiącego niczym memento: Świat cię zapomni lub wyśmieje;/ Kres bezbolesny – nie istnieje.
    Mroczne spektakle Janusza Wiśniewskiego, nawiązujące do arcydzieł literatury europejskiej, zwłaszcza zaś te ostatnie, „Faust” i „Burza”, nie wróżyły tak krzepiącego zakończenia. Artysta potrafił jednak odnaleźć światło w różnicach, w tym, co dzieli, co odmienne i co wróży twórczy dialog. W czasach wrogości, napięć, waśni religijnych, konfrontacji kultur, starć militarnych, teatr niesie posłanie braterstwa. Może to wyglądać naiwnie, ale tak właśnie rodzi się nowa Europa i Nowy Świat. Rzecz bowiem nie w klajstrowaniu okrucieństwa i nienawiści, ale odnajdywania języka porozumienia.
    To jeden z najciekawszych aspektów tego niecodziennego eksperymentu. Aktorzy bowiem mówią swoimi ojczystymi językami, poniekąd monologują, ale jednak prowadzą dialog, odnajdują się nawzajem mimo zamknięcia w swoich własnych kręgach tradycji. Dochodzi do sytuacji rzadkiej, kiedy literalne rozumienie słów czy zdań zastępuje rozumienie innego rzędu. Nie trzeba znać 7 języków, w których przemawiają postaci, aby podążać za ich uczuciami, myślami, nadziejami.
    Wszystko dzieje się na malutkiej pudełkowej scenie, zmontowanej jak buda jarmarczna z lampeczkami dookoła, w której dekorację stanowią szafy wyciągnięte z obrazu van Gogha i zakrwawione łóżko, gdzie króluje oszalały Doktor Dix. Po tej scence przebiegają w swoich ściśle przestrzeganych rytmach aktorzy z Austrii, Izraela, Kosowa, Niemiec i Włoch (i, oczywiście, z Nowego), którzy doskonale wpisali się w poetykę teatru Wiśniewskiego, przyjęli jego rytm, zasady emblematycznej reprezentacji, wzbogacając je o swoje własne doświadczenia. Liat Glick z Cameri Theatre jako Panna Młoda nadała tej postaci zwiewny charakter, jak z obrazów Chagalla, a jej palestyński kolega z teatru, Shredy Jabarin, występujący w roli ortodoksyjnego chasyda, Ducha Pana Młodego, sprawiał wrażenie widmowego wyrzutu sumienia. Diana Hobel z Teatru w Bolonii jako Niczyja Ukochana, beznadziejnie zapadnięta w siebie zarażała nieomal swoim bólem, a jej kolega z teatru, Alesandro Lombardo jako Sapelnikoff-Stalone promieniał tężyzną, witalnością i samozadowoleniem. Każdy to zresztą miał swoja partię do zagrania – Mariusz Puchalski, szalonego Doktora Diksa, mordującego z lubością i cierpiącego przy tym, Mirosław Kropielnicki spracowanego konia,  Wiatronogiego, skazanego na śmierć, poddającego się wyrokom losu z bezbronnością dziecka, Michał Grudziński rozkochanego w sobie podstarzałego amanta, Niejakiego Siusiamśliweczki (brawurowo wykonana etiuda aktorska: samouwielbienia z lusterkiem), Antonina Choroszy zbolałą Nowa Ewę, która pogrążona w rozpaczy zostanie zbawiona przez nowego Zwiastującego, Mandraa S. Purandare.
    Jak zawsze w spektaklu Wiśniewskiego mowa być może o akcji poetyckiej, afabularnej w znaczeniu tradycyjnej narracji – pojawiają się tu powtarzające się sekwencje, refreny, wirujące przeloty postaci, zrytmizowane układy końskiego galopu (niezwykła gracja Cudnych Klaczy, zwłaszcza Złotej Materny w wykonaniu Alexandry Finder z teatru w Wiesbaden), a całość spaja magnetyczna muzyka Jerzego Satanowskiego. Wysokie tony tragiczne przeglądają się w swoim jarmarcznym odbiciu, prawda i błazenada szydzą z siebie. Tak nadciąga Apokalipsa, która jednak w ostatniej chwili zostaje zawieszona. Przed ćwierć wiekiem młody wówczas reżyser bezlitośnie przestrzegał przed katastrofą – stara Europa nie potrafiła podźwignąć się z upadku, jaki zgotowała sobie II wojną światową. Teraz Europa wiele nie zmądrzała, ale dojrzały artysta dostrzegł iskierkę nadziei – Europa jednak otwiera się na innych i w w tym szansa na jej ocalenie. Zresztą wcale nie trzeba pchać się na Arkę, bo arka jest w każdym z nas, trzeba ja tylko odkryć.
    Teatr już „Arki” w Poznaniu nie grają. Po kilku spektaklach „Arka” wyrusza w podróż po Europie, w maju zawita do Tel Awiwu i Jerozolimy. Chcę wierzyć, że to dopiero w początek wielkiej przygody międzynarodowej rodziny teatralnej, którą z takim rozmachem i wyobraźnią powołał do życia Janusz Wiśniewski.
Tomasz Miłkowski
Arka Noego. Nowy koniec Europy, scenariusz Janusz Wiśniewski oraz Michał Handelzalts, inscenizacja Janusz Wiśniewski, muzyka Jerzy Satanowski, choreografia Emil Wesołowski, kukły – pracownia Leszka Zielińskiego, Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu, prapremiera światowa 13 września 2008

Omri Nitzan  (dyrektor artystyczny Teatru Cameri w Tel Awiwie) – To przedstawienie ma wielkie znaczenie. Powstała autentyczna interakcja między sceną i widownią, a Januszowi Wiśniewskiemu udało się stworzyć zespół złożony z tak różnych osobowości, o tak różnych doświadczeniach. Gratuluję także uporu, dzięki któremu doszło do sfinalizowania tego niezwykłego projektu.

Janusz Wiśniewski (reżyser, dyrektor Teatru Nowego)  – To dopiero początek. Ten projekt ma trwać co najmniej jeszcze trzy lata. Prowadzimy rozmowy ze wszystkim uczestnikami „Arki” o następnych projektach. Omri Nitzan przyjedzie do Poznania ze swoim znakomitym „Hamletem”. Obiecał, że także „coś” wyreżyseruje. A to, co w tym projekcie najbardziej fascynujące, to różnice. To, co nas dzieli, jest błogosławione.

Paolo Cacchioli (dyrektor artystyczny Teatru Stabile w Bolonii) – Najbardziej krzepiący jest entuzjazm, z jakim aktorzy uczestniczą w tym projekcie. To najlepsza rękojmia jego sensu. Powstało tu w Poznaniu prawdziwe braterstwo, solidarność artystów. I ono zadecydowało o wielkim sukcesie.

Poszerzona wersja tekstu opublikowanego w Przeglądzie

Leave a Reply