Rozmowa z Marią Ciunelis przed premierą w Teatrze „Capitol” w Warszawie.
Co Panią przyciągnęło do tego teatru?
Teatr „Capitol” jest konsekwencją tego, co działo się wcześniej. Sprawczynią wszystkiego jest Ania Gornostaj, założycielka teatru „Capitol”, która wcześniej wciągnęła mnie do niewielkiego teatru w Forcie Sokolnickiego na Żoliborzu. Wszystkich nas łączy bezwzględna miłość do teatru. W poszukiwaniu własnej sceny jako własnej wypowiedzi teatralnej udało jej się wyszarpać ową małą scenkę w Forcie. Powołała Fundację „Towarzystwo Teatrum” i zaczęła działać. Towarzystwo Teatrum powstało z inicjatywy ludzi związanych z teatrem od dziesiątków lat, którzy w czasach kiedy teatry offowe powstają jak grzyby po deszczu, postanowili realizować swoje pomysły będące kumulacją wieloletnich doświadczeń z materią teatralną. Od początku wspierałam ją w tym projekcie. Pomysł był bardzo prosty: stworzyć miejsce, w którym aktorzy mogliby sobie pograć. Często jest tak, że aktor(łac. actor), osoba grająca jakąś rolę w teatrze lub fi... More siedzi i czeka na propozycje. Chodziło o to, żeby ten czas oczekiwania zagospodarować. Nie czekać, lecz samemu coś wymyślić. A ponieważ każdy z nas nosi w sobie pomysł na własny teatr, to dzięki rozlicznym talentom Ani udało, a przede wszystkim umiejętności rozmawiania z władzami miasta, udało się takie miejsce znaleźć: najpierw w Forcie Sokolnickiego, potem tutaj, w budynku po kinie Capitol. Bardzo szybko okazało się, że Ania ma ogromne marzenia i ambicje. Fort stał się na nie za mały.
Teatr mój widzę ogromny?
Teatr mój widzę ogromny – tak, stale jej to przypominam. „Cap[itol” jest teatrem, jak na nasze warunki i przedsięwzięcie prywatne, ogromnym. Stwarza ogromne możliwości, a my mamy ogromne apetyty. „Capitol” to scena marzeń. Mamy wolną rękę, swobodę, mamy możliwość grania tak jak pragniemy i w tym, w czym pragniemy. Fantastyczna sytuacja! Ania powiedziała: mam teatr, mam scenę, co chcesz zrobić?
– tak, stale jej to przypominam. „Cap[itol” jest teatrem, jak na nasze warunki i przedsięwzięcie prywatne, ogromnym. Stwarza ogromne możliwości, a my mamy ogromne apetyty. „Capitol” to scena marzeń. Mamy wolną rękę, swobodę, mamy możliwość grania tak jak pragniemy i w tym, w czym pragniemy. Fantastyczna sytuacja! Ania powiedziała: mam teatr, mam scenę, co chcesz zrobić?
Dla Pani to idealna sytuacja, bo nie babrze się Pani w remoncie itp. tylko pracuje nad przedstawieniem…
Właśnie. Nie wszyscy są dobrzy we wszystkim, co nas otacza. Ania jest wielkim budowniczym, ja jak mam dwóch robotników w domu, to głupieję. Tu są dwie brygady, prace idą równolegle na kilku etapach, nie wiem, jak oni to ogarniają. A ja się zajmuję tym, co lubię robić i wydaje mi się, że w jakiś sposób potrafię. Chociaż dla nas wszystkich jest to wielka niewiadoma. Staramy się, żeby to było miejsce interesujące, fajne, magiczne, nowe miejsce na mapie teatralnej Warszawy.
Na inaugurację teatru wystawione zostaną…
„Bajki robotów’ Stanisława Lema. Chcemy, żeby to przedstawienie odbiegało od stereotypów. Żeby ten teatr odbiegał od stereotypów. Stąd pomysł „na Lema”. Mnie Lem zawsze bawił. Jego książki są napisane cudowną, bardzo bogatą polszczyzną, z ogromną wyobraźnią, humorem. A poza tym… Mam dzieci w wieku nastu lat. I zauważyłam, że nagle wyrosło pokolenie dwudziesto, a nawet trzydziestolatków, które w ogóle nie zna Lema. A mnie się wydaje, że Lem stał się klasyką. Klasykę należy znać. To pewien kanon, który każdy kulturalny człowiek zna. Lem jest znaczącą pozycją nie tylko w literaturze polskiej, ale i światowej. Większość powstających na świecie filmów science fiction czerpie z Lema, cytuje Lema, a w naszym kraju pisarz ten jest mało znany, niedoceniany. Gdy się pytam kolegów moich dzieci, co myślą o Lemie, to ich pierwsza reakcja: to taki trudny pisarz! Nie wiem skąd się to wzięło! Nikt nie mówi o tym, że jego książki są zabawne! Ludzie, którzy przeczytali Lema mówią, że jest cudowny i fantastyczny, ci, którzy nie przeczytali, tylko coś tam słyszeli mówią, że trudny. „Bajki robotów” są kompilacją kilku bajek. Lem napisał to jako żart literacki, my to wystawiamy jako żart sceniczny. On to napisał językiem siedemnastowiecznej polskiej gawędy, stylizując się na Janie Chryzostomie Pasku i Henryku Sienkiewiczu, więc żeby to było wszystko spójne, to nasz żart sceniczny ma odnośniki do teatru osiemnastowiecznego, z jego efektami, które poszły w zapomnienie, a które były genialne w swojej prostocie. Opierały się przede wszystkim na aktorze, co jest cudowne – jestem aktorką, więc dbam o swoje. Osiemnastowieczny teatr to przecież teatr Moliera, teatr aktora z elementami commedii dell arte. Gdy mnie pytają dlaczego robię Lema, odpowiadam: bo mnie bawi. To wzbudza zdziwienie. Mam nadzieję, że to przedstawienie będzie bawiło także publiczność.
Lem jest trudny, Herbert jest trudny, Różewicz jest trudny, Mrożek jest trudny, więc…
Myślę, że to wynika trochę z tego, że kultura się bardzo unifikuje, a przez to wiele rzeczy upraszczamy. Używamy coraz mniej słów. Ostatnio do naszego języka codziennego coraz ekspansywniej wchodzą wulgaryzmy. Nie mam nic przeciw wulgaryzmom, bo czasem człowiek ma ochotę przekląć, ale… Gdzie podziała się finezja przekleńsyw? Ich humorystyczna otoczka? To nie są przekleństwa, jak dawniej, gdy były piętrowe klątwy rozliczne, których urokiem i bogactwem można się było zachwycić. Nasze codzienne przekleństwa są straszliwie ubogie i mizerne, ograniczają się do kilku słów, które znaczą wszystko. W momencie, gdy używamy przekleństwa jako słowa klucza, które oznacza wszystko, to nie oznacza ono naprawdę niczego. W dodatku nasz język się zacieśnia i okazuje się, że z kilku tysięcy słów używanych jeszcze przez naszych dziadków w polszczyźnie potocznej nam się to sprowadziło do 2000 słów. Nagle się okazuje, że porozumiewamy się na poziomie imbecyla!
Mówi się, że Lem jest trudny, bo używa dużo słów. W dodatku są one niezwykle obrazowe, wdzięczne do grania, można się nimi bawić. W naszym spektaklu jest piosenka – duet miłosny w języku matematycznym. Jest to zapożyczenie z jego „Cyberiady”. Brakowało nam poezji, a pieśń jest genialna.
„Bajki” są nie tylko bogate językowo, ale są w pewnym sensie traktatami filozoficznymi, taką satyrą filozoficzną na człowieka. Uważam, że to utwór niezwykle teatralny. Z jednej strony dzięki bogactwu języka. Z drugiej – stwarza postacie, które są charakterystyczne, coś wnoszą, mają wnętrze. I tu jest ogromna radość dla aktora: ma materiał i może się bawić w drobiazgi, może budować postać, może wymyślić postać, która nie jest z ulicy, z życia wziętą, ale jest pewną abstrakcją a jednocześnie ma cechy ludzkie. Bardzo ludzkie. Boleśnie ludzkie. Jeżeli chodzi o tworzenie postaci, to porównałabym go z Fredrą, który stworzył pewne typy komediowe. W „Bajkach robotów” jest podobnie: jest bohater romantycznycharakterystyczny dla literatury romantycznej typ bohatera; ... More, jest bohater tragiczny, jest bohater złośliwy, jest bohater szalony. Każdy umieszczony w odpowiednim dlań kontekście, sztafażu. A cały ten konglomerat daje okazję do podłubania w postaci i jednocześnie znakomitej zabawy teatralnej.
Jest to sięgnięcie do dobrej literatury, co też się liczy…
Lem, w którymś z wywiadów skarżył się, że dzisiaj nikt niczego nie czyta, a nawet gdy przeczyta, to nie zrozumie, a jak przeczyta i zrozumie to zaraz zapomni. Na pytania kolegów dlaczego wystawiamy w teatrze właśnie Lema odpowiadam: dlatego, bo jak ktoś przeczyta, zrozumie i zobaczy to tak szybko nie zapomni. A poza tym chciałabym, żeby to pokolenie, któremu Stanisław Lem umknął i umyka odzyskało go na nowo. I myślę, że ten spektakl zachęci wiele osób do przeczytania jego prozy. Teatr zawsze jest pewną interpretacją i pewną inspiracją do tworzenia własnych opinii. Oczywiście, nie jesteśmy w stanie oddać tego wszystkiego, co Lem napisał, dokonaliśmy pewnego wyboru, ale jest to nasz wybór, nasze „wyczytanie” Lema, nasza zabawa i nasze pomysły na bazie Lema.
No, ale jesteście też pewnym filtrem, przez który Lem się przesącza w stronę publiczności…
To jest na tyle dobry autor, że się nie starzeje. Bo co świadczy o tym, że dana literatura jest dobra? Jeżeli mija, jak w przypadku „Bajek robotów”, ponad 40 lat od pierwszego wydania, a my teraz jego teksty mówimy na scenie i one brzmią żywo, to dowód, że jest to stale dobre pisarstwo. Są tam bardzo wyraźne odnośniki do naszej obecnej rzeczywistości i to jest genialne. Sama koncepcja bajki też była cudowna, bo bajka zawsze jest aktualna. Operuje pewnymi schematami, które są ponadczasowe, zawsze aktualne i prawdziwe. Tu nawet nie chodzi o konwencję bajki, ale o myśli, spostrzeżenia, które autor w tej konwencji poddaje pod naszą rozwagę. Czasami mam taką refleksję: to powstało w latach 60. gdy nikomu przecież się nie śniło, że ludzie będą chodzić po ulicy z mp3 przy uchu albo będą gadać na ulicy przez telefon komórkowy! Lem to przewidział i w latach 60. napisał satyrę na nasze czasy,
Tylko aktor ma tę wyjątkową szansę, że nie tylko wydłubie Lema z całej literatury, ale i go autentycznie ożywi, pokaże to, co jest w nim stale aktualne, zabawne, żywe. W czytaniu wiele rzeczy umyka…
W momencie, gdy słowo staje się ciałem i porusza się na scenie, reaguje, mówi, to nagle widzimy i słyszymy, jakie jest ono cudowne. To, co jest w słowie staje się namacalne. Jesteśmy dziś przywiązani do obrazka i części ludzi łatwiej jest coś zrozumieć, gdy to zobaczy. Ania i ja marzyłyśmy o teatrze, w którym będziemy mogły zarazić ludzi bakcylem teatru, gdzie aktorzy będą mogli zagrać to, o czym marzą.
Myśli już Pani o następnym spektaklu?
Nie. Teraz myślę o tym, żeby dotrzeć do premiery! Jest bardzo ciężko, wiele rzeczy jest niegotowych, wielu brakuje. Ania dała mi tutaj wolną rękę, więc żyć nie umierać. Jak skończę Lema, to na pewno coś znajdę. Jest wiele rzeczy, które warto odgrzebać, pokazać inaczej, odkryć na nowo czy wręcz w ogóle zrobić coś nowego. Zawsze jedynym kryterium, żeby zacząć nad czymś pracować i chcieć to pokazać publiczności jest odpowiedź na pytanie, czy ja chciałabym to w teatrze zobaczyć. Jeżeli ja miałabym ochotę daną rzecz w tym momencie obejrzeć, to chyba inni też..? Czasami chciałabym z dystansem popatrzeć na człowieka, pośmiać się z nas i sama z siebie. Żyjemy w czasach, gdy każdy nam coś wmawia, pokazuje, daje recepty jedynie słuszne, wedle których powinniśmy żyć, ubierać się, mówić, urządzać swoje mieszkania, domy, ogrody. Ta sofistyka w sposób zamierzony występuje u Lema. Żyjemy wśród szkoleń, telenowel, różnych tandet i wirtualnych światów. W porządku. Ale niech przynajmniej ludzie mają świadomość tego, że są wpuszczani w jakiś kanał, manipulowani. Takiemu „obudzeniu” ludzkiej myśli, pewnego krytycyzmu i dystansu do tego, co jest na wyciągnięcie ręki służy m.in. wystawienie „Bajki robotów”.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Justyna Hofman – Wiśniewska