Przejdź do treści

Wyścig spermy na Woli

Moherowy plemnik
Trudno pojąć, czemu sympatyzujący z prawicą recenzenci hurmem rzucili się na „Wyścig spermy” Macieja Kowalewskiego.
I nie chodzi tu o uwagi artystyczne – utwór w rzeczy samej jest słabszy od poprzednich tegoż autora, a pomysł wykpienia reality show ryzykownie graniczy z jego akceptacją. Oto wybrani z wielu krajów kandydaci walczą o prymat w tytułowym wyścigu – po prezentacji zawodników, głos przejmują plemniki i jajo, a na koniec następuje oczekiwany cud, czyli zapłodnienie. Recenzenci prawicowi wszelako nie tyle mają za złe autorowi, że o ich ulubionym temacie poczęcia pisze, ale że wspina się po plecach papieskich dla rozgłosu i jak ten diabeł na mszę dzwoni. Tymczasem powinni Kowalewskiego wychwalać, że tak dzielnie sprzeciwia się aborcji, krzewi nastroje prorodzinne i dba o podniesienie dzietności.
W kraju, w którym obowiązuje jedna z najbardziej restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych, w którym zwykło się sprowadzać kobietę do funkcji rozrodczej, „Wyścig spermy” wcale taki śmieszny  nie jest, a z kilku powodów mentalnie szkodliwy. Nie można być trochę w ciąży, a Kowalewski próbuje zgodnie z formułą Lecha Wałęsy być za, ale przeciw. Niejaka Grażyna Ropa (wciela się w nią udatnie Elżbieta Jarosik), prowadząca w ”Wyścigu spermy” reality show, już na samym początku indaguje widzów, czy aby nie uczestniczyli w zabijaniu, tj. czy nie są „współwinni” aborcji. Sama metoda nawiązywania dialogu z publicznością na wzór imprez zakładowych i telewizyjnych show wydaje się podejrzana, a już wmuszanie w widzów jedności moralno-politycznej narodu w imię ochrony zygoty budzi mój niepokój. Teatr to nie kółko Radia Maryja. Ledwo to wymuszanie jedności się kończy, następuje kaskada cytatów z Jana Pawła II. Niby z intencją ośmieszenia cytujących, bo tu trafnie Kowalewski zauważa, jak często używa się słów papieża, aby ukryć własną bezmyślność. Po co jednak autor swoją sztukę opatruje cytatem papieskim, zwłaszcza że to ryczący banał (cytuję: „Miarą cywilizacji – miara uniwersalną, ponadczasową, obejmująca wszystkie kultury – jest jej stosunek do życia”)? Jeśli pamiętać jak konserwatywne, by nie powiedzieć zacofane podejście do kwestii macierzyństwa, poczęcia i aborcji wyrażał Karol Wojtyła, odwołanie się do niego jako autorytetu oznacza, że takie samo podejście deklaruje autor spektaklu.  I na nic setki mniej lub bardziej udanych dowcipów, mieszanka kultur i religii, rozmaite kpinki i przycinki, prowokacje i pokazy niezależności, skoro nic nie jest w stanie ukryć tej głównej myśli: „Ludzie, róbcie dzieci”. Czy to nie program LPR? Jak więc traktować słowa dyrektora, który uroczyście zapewnia, że postanowił wykorzystać wolną wolę i że „Wyścig spermy” jest „praktycznym i bezkompromisowym wykorzystaniem boskiego instrumentu”. Dyrektor, autor i reżyser wysoko mierzył, ale wypalił ślepakami. Tak więc i mnie rozczarowała premiera otwarcia nowej dyrekcji Teatru na Woli, choć zupełnie z innego powodu niż tych, którzy krzywili się na brzydkie słowa i opowieści o szczegółach połączenia plemnika z jajem.
Tomasz Miłkowski

Maciej Kowalewski, „Wyścig spermy”, reżyseria Maciej Kowalewski, muzyka Bartosz Dziedzic, scenografia i reżyseria świateł Piotr Rybkowski, kostiumy Katarzyna Lewańska, zdjęcia i montaż Tomasz Gliński, Teatr Na Woli, prapremiera 10 listopada

Tekst ukazał się w tygodniku „Przegląd”

Leave a Reply