Przejdź do treści

Co krytyk wiedzieć powinien o kontekście danej sztuki, czyli rozważania o teatrze i podróżach

Do Nowego Sadu w Serbii przyjechałam na seminarium pod tytułem ”Kontekst/Poza kontekstem” w ramach Festiwalu Sterijno Pozorje, czując, że przybywam z zupełnie innego kontekstu.
Tak oto pewnego dnia znalazłam się przy jednym stole z ponad dwudziestoma innymi młodymi krytykami z całej Europy i od razu wiedziałam, że nie jestem osamotniona w moich niepokojach. Wszyscy byli w tej samej sytuacji – pierwszy raz w Serbii ze zdawkową wiedzą na temat miejscowego teatru i wszyscy niezwykle ciekawi tego, co nas czeka. Na szczęście wśród nas było kilku młodych serbskich krytyków i reżyserów teatralnych. Mieliśmy przewodników. Od razu poczułam się lepiej.
Czy znajomość kontekstu przedstawienia jest krytykowi potrzebna do napisania dobrej recenzji? To pierwsze pytanie, z jakim przyszło nam się zmierzyć na seminarium. Każdy, kto na festiwalach międzynarodowych oglądał sztuki zagraniczne zadawał sobie to pytanie pewnie nie raz. Nie raz również zastanawiał się pisząc recenzję, do jakiego stopnia powinno się znać, analizować i oceniać aktualny kontekst? Czy wiedza krytyka na temat kontekstu może być o wiele większa niż publiczności? Czy powinien być to kontekst społeczny, polityczny czy tylko kulturowy? Czy bez tej wiedzy z założenia skazani jesteśmy na złą lub nieuczciwą recenzję? Czy wiedza o kontekście jest warunkiem koniecznym?
  Wydaje się oczywiste, że, przynajmniej w pewnym stopniu,  wiedza o kontekście kulturowym jest konieczna do głębszego zrozumienia jakiejkolwiek sztuki, a więc i teatru. Jednak niektórzy uczestnicy seminarium przez kilka pierwszych zajęć twardo upierali się przy stanowisku, że każdy teatr można oceniać abstrahując od podłoża kulturowego czy społecznego według stałych uniwersalnych kryteriów.
 No tak, pytanie tylko jakich? Kto miałby je ustalić? I dlaczego nasze kryteria, ukształtowane w naszym kręgu kulturowym, miałyby być lepsze i bardziej uniwersalne niż jakiekolwiek inne? Niektórzy zajadle przekonywali, że nasza wiedza o kontekście nie powinna w żadnej mierze wpływać na ocenę sztuki. Sztuka jest dobra albo zła – niezależnie od tego, czy patrzymy na nią oczami Francuza, Holendra czy Czecha. Niezależnie od jej kulturowych uwarunkowań. Zwłaszcza Francuzi upierali się, że na sztukę powinno się patrzeć tylko i wyłącznie przez pryzmat własnej wiedzy estetycznej i kształtowanego latami wyrafinowanego smaku. Przez pryzmat bogatej sceny paryskiej teatr serbski wydawał im się mało rozwinięty, przestarzały i daleko w tyle za osiągnięciami zachodnioeuropejskich reżyserów.
Jednak po paru wspólnie obejrzanych przedstawieniach i kilku zaciekłych dyskusjach, w których skonfrontowane zostały różne punkty widzenia, nie było żadnych wątpliwości – bez spojrzenia na szerszy kontekst kulturowy większość sensów siłą rzeczy nam umyka. A serbski teatr z dnia na dzień wydawał nam się coraz ciekawszy i bogatszy.
 I tak, wciąż konfrontując różne spojrzenia bezustannie oglądaliśmy przestawienia, pisaliśmy krytyki i dyskutowaliśmy, dyskutowaliśmy i dyskutowaliśmy. W czasie seminarium, w przerwach przedstawień, w trakcie śniadania, obiadu i kolacji oraz przy wieczornej lampce wina. Całymi dniami rozmawialiśmy o teatrze, a nocami o teatrze śniliśmy w różnych językach Europy.
Przez cały czas dyskusji bezustannie i mimowolnie powracał temat przewodni naszego seminarium – temat kontekstu. Sam fakt, że każdy z nas pochodził z innego kraju, nie pozwalał nam zapomnieć nawet na chwilę o bagażu kulturowym, jaki nosimy. Okazywało się, że to, co wydawało się oczywiste dla Słowaczki, Czecha i Polki, dla Francuzów lub Holendrów wcale jasne nie było.
     Dla jednych motywy religijne w przedstawieniach były naturalną częścią codzienności, dla bardziej laickich narodowości były raczej przejawem średniowiecznej mentalności. Dla większości z nas cyrk był po prostu jedną z mniej wyrafinowanych form rozrywki, ale nie dla Francuzów – ich wielowiekowa tradycja cyrkowa stawiała go w zupełnie innym świetle i poziom oczekiwań podnosiła na niesłychane wyżyny.
Kulturowy melanż zmuszał nas do ciągłej autorefleksji i badania własnych postaw. Coraz więcej dowiadywaliśmy się o nas samych, a jednocześnie coraz głębiej zanurzaliśmy się w kontekst.
Mieliśmy okazję obejrzeć przedstawienia serbskie, słoweńskie, chorwackie i romskie, sztuki największych europejskich jak i lokalnych dramaturgów. Były wśród nich przedstawienia o minimalistycznej oprawie, praktycznie bez scenografii, kiedy indziej monumentalne przedsięwzięcia ze sceną gęstą od aktorów, dzieci, koni i gęsi. Jedne były utrzymane w stylistyce realistycznej, inne przepełnione oniryczną atmosferą, w której trudno odróżnić fantazję od rzeczywistości. Jedne sztuki trudne tematy traktowały z należytą powagą, inne ukrywały dramaty pod cyrkową maską. Jedne były klasyczne, inne całkiem nowatorskie.
     Jak widać, przedstawienia były bardzo różnorodne. Z pozoru wydawały się ze sobą nie związane, więc trudno nam było wyodrębnić wspólne wątki. Przy wnikliwszym spojrzeniu i nieodzownej pomocy naszych serbskich przewodników udało nam się odkryć pewne hasła-klucze do bałkańskiej kultury.
    Pierwsza i najważniejsza cecha serbskiej rzeczywistości to bez wątpienia wymiar polityczny. Tutaj każdy gest jest polityczny – od otwarcia porannej gazety po wieczorną kolację. To widać w serbskim teatrze. W większości przypadków od razu potrafiliśmy odszyfrować przesłanie polityczne, ale były też takie, w których nie byliśmy w stanie doszukać się cienia polityki. Chociażby przedstawienie na podstawie tekstu Lagarce’a – kameralny dramat rodzinny, który na pierwszy rzut oka wydawał się wyłącznie formalnym poszukiwaniem. Nic bardziej błędnego! To odważna polityczna sztuka! – krzyczeli nasi serbscy koledzy, a my upieraliśmy się, że nic w tym nowatorskiego, bo takie przedstawienia robiło się na zachodzie 20 lat temu. „ale nie tutaj!” – padała odpowiedź – „Tu takich przedstawień nikt nie miał odwagi wystawić, bo profesorowie na uczelniach nie akceptują tak nietradycyjnego stylu. Ta sztuka jest, więc pierwsza i jako przedstawienie dyplomowe jest jawnym manifestem politycznym na przekór ogólnym tendencjom.” W ten sposób przekonaliśmy się, że ukryta treść może być wszędzie.
Prawie każda z obejrzanych sztuk była na swój sposób ciekawa i kształcąca. Jednak przedstawienie, które stanowi najlepsze wprowadzenie do kultury bałkańskiej to bez wątpienia słoweńska produkcja teatru z Ljubljany pod tytułem Fragile. Odnajdziemy tu kilka najważniejszych drogowskazów przydatnych do odnalezienia się w lokalnym kontekście.
 
Sztuka FRAGILE opowiada historię emigrantów z byłej Jugosławii, którzy walcząc o swoje miejsce na ziemi trafiają do Londynu, gdzie okazuje się, że ich wspólne sny o szczęściu zamieniają się w koszmar. W jednym z londyńskich barów Serb, Chorwatka, Bułgar, Bośniaczka i  Rosjanka próbują znaleźć wspólny język . Okazuje się, że mimo wszystko więcej ich łączy niż dzieli. A dzieli ich wiele. Chociażby języki. (sztuka grana jest w pięciu językach, z serbskimi podpisami) Atmosferę podziału i rozbicia podkreśla również sama forma przedstawienia. Wszystkie sceny rozgrywają się na monochromatycznym tle i jednocześnie są filmowane przez aktorów, po czym są montowane z filmowanymi w kącie sceny dekoracjami, a następnie powstały w ten sposób obraz jest wyświetlane na ekranie i monitorach porozstawianych po całej scenie. W ten sposób, każdy z aktorów jest jednocześnie bohaterem sztuki i operatorem kamery, czy reżyserem. Efekt jest taki, że każdy się miota po scenie bez przypisanego do końca miejsca, bez określonej własnej tożsamości. Bo o tożsamość w dużej mierze tu chodzi. O tożsamość, która pękła i teraz trzeba ją za wszelką cenę skleić. Fragile! – czyli: Ostrożnie! Delikatne! – tak się pisze na paczkach, żeby uważać by delikatna zawartość się nie potłukła. Za późno, ale może jeszcze da się coś uratować.
Okazuje się, że bohaterowie mimo podziałów narodowych tęsknią za wspólnym kulturowym podłożem, wspólną tożsamością. Taka tęsknota za szerszą duchową wspólnotą otrzymała już nawet miano Jugonostalgii. Przejawem tej potrzeby jest chociażby słuchanie muzyki popularnej z lat 80, która funkcjonuje jako symbol nieistniejącego już kraju. To właśnie szlagiery z lat 80. stanowią tło przedstawienia. Muzyka w kulturze bałkańskiej jest bardzo istotna – to jest miejsce, w którym, przynajmniej na chwilę, godzą się wszystkie zwaśnione narodowości byłej Jugosławii. W końcu wszyscy bohaterowie śpiewają tę samą pieśń.
    Tak więc z różnych pękniętych kawałków udaje się stworzyć spójny obraz projektowany na wielkim ekranie nad sceną. Wspólnym wysiłkiem udaje się stworzyć spójną narrację. Problem polega na tym, że na ekranie, zwłaszcza telewizyjnym, przejmujące historie emigrantów stają się mało przekonującymi epizodami telenoweli, jakich wiele w telewizji. Zbyt wiele, by można się w nie zaangażować. Dla telewidzów Zachodniej Europy stanowią tylko ulotną opowiastkę, nad którą czasem nawet uronią łezkę, a potem powrócą do swoich spraw. Czy ktoś jeszcze chce oglądać autentyczne dramaty ludzi rozgrywające się w końcu nie tak daleko od nas? Tak. Chociażby teatralna publiczność.
     Tęsknota za spójną tożsamością, nostalgiczna muzyka, polityczna wymowa – to jedne z najważniejszych wątków, które odnajdziemy nie tylko w prawie wszystkich sztukach, ale też filmach i książkach. Bez zrozumienia chociaż tych podstaw trudno byłoby pojąć jakiekolwiek dzieło. Wracamy więc do kwestii kontekstu. Z pewnością znajomość kontekstu jest nieodzowna do napisania dobrej recenzji, tylko do jakiego stopnia powinniśmy się w ten kontekst zagłębiać? Czy pewne niedostatki formalne mamy prawo tłumaczyć okolicznościami społecznymi czy politycznymi?
    Przypomina mi się sytuacja, jaka miała miejsce tuż po jednym z festiwalowych spektakli. Spektakl nie należał niestety do najlepszych. Powiem więcej: był po prostu fatalny – zakurzony, sztuczny, grany pod publikę przez miejscowe gwiazdy. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma nic na jego obronę. Nagle pewna Angielka zasłyszała, jak krytykujemy sztukę, i zaczęła wychwalać przedstawienie karcąc nas wręcz, że nie próbujemy wniknąć w „słowiańską duszę”. Szkoda tylko, że owa Angielka nie wiedziała, że objaśnia tajniki słowiańskiej duszy pewnej Polce, Słowaczce, oraz dwójce Czechów. Nie można dać się zwariować. Nie można tłumaczyć wszystkich niedociągnięć stylistycznych kulturową egzotyką i rezygnować z własnych estetycznych wymagań. Tylko gdzie leży granica? Do jakiego stopnia można wszystko relatywizować do kultury?
Chyba nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Każdy recenzent sam musi się nauczyć jak jedną noga wejść w lokalną kulturę, a drugą nadal pozostać w swojej. W efekcie każdy z nas musiał tę kwestię rozstrzygnąć indywidualnie. Jednak co do jednego byliśmy wszyscy zgodni – niewiele wiemy o teatrach innych krajów. Chociaż Polska akurat wypadła całkiem nieźle – nasz teatr jest jednym z lepiej znanych w całej Europie, a jednocześnie dzięki festiwalom mamy dostęp do wielu zagranicznych scen teatralnych – to ogólnie poziom poinformowania o teatrze własnych sąsiadów jest bardzo niski. Dlatego tuż po powrocie, naładowani pozytywną energią, którą chcieliśmy sensownie wykorzystać, postanowiliśmy założyć wspólnie stronę internetową, która dawałaby szansę wymiany informacji o różnych scenach teatralnych całej Europy. W ten sposób powstała strona www.theatre-in-context.com.  Jeśli ktokolwiek chciałby napisać coś o polskiej scenie teatralnej jest bardzo mile widziany. Dobrze byłoby przybliżyć innym nasz rodzimy kontekst. Przy okazji warto tam zajrzeć by z szerszej perspektywy popatrzeć na nasze przedstawienia.

Anna Stylińska

Leave a Reply