Przejdź do treści

Przewodnik po aktorach (nie tylko) warszawskich

Aktor się poci za was…
    Cyprian K. Norwid

Jak zawsze aktor – on rządzi. W minionym sezonie nasiliło się nowe zjawisko, mianowicie, przenikania: aktorzy „serialowi” poczęli (widać stęsknieni) szturmować teatr, aktorzy „akademiccy”  trafiali coraz częściej do offów, a ci od awangardy nie stronili od teatru środka, wreszcie wybitni indywidualiści sięgali po teatr jednego aktora, no, czasem dwóch.

Przykłady? Wysyp „serialowców” w „Królu Learze” w Teatrze na Woli, wybitne role Kociniaka i Pressa w offowej „Bombie” Kowalewskiego czy Jerzego Łapińskiego w „Darkroomie” u Jandy, monodramy Treli czy Komasy. Taka ruchliwość aktorów wróży bardzo dobrze. Przed dobrych kilku laty Ignacy Gogolewski zaskoczył przeprowadzką z poczciwego teatru Polskiego pod awangardowe skrzydła Jerzego Grzegorzewskiego – rezultat tej nieoczekiwanej zmiany miejsc był wspaniały.

Tak więc z nadzieją, że w teatrze idzie na lepsze, po kolejnym sezonie spędzonym w warszawskich (i nie tylko) teatrach oraz przed telewizorem na premierach Teatru TV – przedstawiam, jak co roku, aktorskie rachunki, tym razem sezonu 2005/2006. Aby nie wikłać się w ogólniki, w niniejszym sprawozdaniu posłużyłem się przyjętymi w politycznych rankingach określeniami: w górę, w dół, bez zmian. Przegląd jest wysoce niesprawiedliwy, bo nie uwzględnia wielu nazwisk. Skupiłem uwagę na osiągnięciach i potknięciach, pomijając na ogół tzw. solidną średnią.

KAMILA BAAR – przekonująca Ona w Pierwszym razie Walczaka (Narodowy), ponętna kapryśnica z piekła rodem, słodko-kwaśna, pociągająca i odpychająca zarazem. W górę

ARTUR BARCIŚ – właściwie jestem w kłopocie, czy „Rozkłady jazdy” Frayna i Zelenki w Teatrze na Woli należą do starego czy nowego sezonu (premiera 12 sierpnia), ale od lat Wola czyni dywersje w niemrawym pejzażu teatralnego lata, wabiąc publiczność rozmaitymi pomysłami. Ta premiera przełomu między sezonami potwierdziła doskonałą dyspozycję aktora, jego dojrzałość i zdyscyplinowanie, techniczną sprawność, a nade wszystko umiejętność łączenia tonów niskich i wysokich, dzięki czemu występując w 4 rolach na przemian śmieszył i wzruszał, zachwycając tempem metamorfoz od postaci do postaci dosłownie na oczach widzów. Tak mogą robić tylko mistrzowie, którym nawet sitcom nie zaszkodzi. W górę.
MARIUSZ BENOIT – niezrównany w „Peer Gyncie”, współczesny Odys, natchniony odkrywca, prowadzący taneczny korowód wędrowców do źródła, z którego wyszli; techniczna doskonałość, która osiąga poziom mistycznego wizjonerstwa. W górę

MARIUSZ BONASZEWSKI – Prowadzony ręką mistrza osiąga najwyższe rejony, przekraczając samego siebie (wyciszony i skupiony w „Kosmosie”, niebezpieczny w tv „Juliuszu Cezarze”), ale pod ręką niewprawną traci instynkt i dyscyplinę (rozfiglowany ponad miarę w „Norze”). Bez zmian

JERZY BOŃCZAK – znalazł sobie azyl w farsie, którą bodaj polubił z wzajemnością; dał popis aktorstwa charakterystycznego w farsie „Jeszcze jeden do puli”, choć chciałoby się go zobaczyć w roli dramatycznej. W górę

AGATA BUZEK, po wstrząsającej  roli dramatycznej w „Sallingerze” Koltèsa,  spektaklu przygotowanym, przez grupę młodych artystów (reż. Michał Sieczkowski), tym razem w roli subtelnej, eterycznej ukochanej „Peer Gynta” w Montowni. Bez zmian

STANISŁAWA CELIŃSKA – w jubileuszowej roli Grace („Grace i Gloria” w Teatrze na Woli) pokazała bogactwo środków w roli tzw. prostej a mądrej kobiety, Świetne, ale to już widzieliśmy. Stąd apetyt na więcej. Bez zmian

LEON CHAREWICZ – przeceniony w „Norymberdze” jako b. oficer bezpieczeństwa, który chce odkupienia win. Na jednej fałszywej, skłamanej nucie, jak i zresztą sam utwór. W dół

ANNA CHODAKOWSKA – zawsze zaskakująca i precyzyjna. Groźna hipokrytka, pani Parnelle z „Tartuffe’a”, i połamaną psychicznie pani doktor z „Imienin”. W górę

BEATA FUDALEJ – czego się tknie, zamienia w aktorskie złoto. Rewelacyjna Katasia w „Kosmosie” (Narodowy), takiego „wymyku” nikt nie jeszcze nie pokazał, zła Goneryla, jedna z wrednych córek w „Królu Learze”, i przekomiczna w 4 rolach w „Rozkładach jazdy” (Teatr na Woli). Nie ma więc gatunku – od tragedii do farsy – w którym nie umiałaby olśnić. Pora na arcydzieło. W górę.

ANDRZEJ FRYCZ – sugestywny Antoniusz w arcyretorycznym monologu z „Juliusza Cezara” (Teatr TV), podszytym aluzją do współczesnej manipulacji opinią publiczną. W górę

JAROSŁAW GAJEWSKI – tragikomiczny Lucky w „Czekając na Godota”: początkowo sflaczały sługa i lizus, potem groźny demagog, na koniec bez życia i bez krzty nadziei. W górę

KRZYSZTOF GOSZTYŁA – podstarzały Figaro, ale nadal figlarz i intrygant. Brawurowy wdzięk i autoironia, rzecz rzadka u zmierzchających amantów. W górę

ALEKSANDRA GÓRSKA – przypomniała o sobie z wielką klasą. Jej Matka w „Peer Gyncie” (Montownia)  to postać skromna, krucha, ale poruszająca siłą ducha. W górę

AGNIESZKA GROCHOWSKA – Beatrice w „Słudze dwóch panów”, osobliwie w męskim przebraniu, błyszczy komediowym wyczuciem, a w „Królu Learze” jako Kordelia buntowniczka, ujmująca bezradnością. Niezła skala: od zawadiaki do ciamajdy. W górę

OSKAR HAMERSKI – dociekliwy Witold-narrator w „Kosmosie” i zaskakujący Krogstad w „Norze”, pod prąd tradycji grania „strasznego typa”. W górę

MARCIN HYCNARdebiut roku (jeszcze jako student AT); zabłysnął jako Fuks w „Kosmosie”, pełen energii towarzysz Witolda, faktyczna sprężyna akcji „detektywów”. W górę

KRYSTYNA JANDA – zaimponowała przede wszystkim jako menedżerka swojego teatru „Polonia”, na którego scenie dała odważnie nietypowy skecz „Skok z wysokości”. W górę

IRENA JUN – mistrzyni teatru jednoosobowego, tym razem w parze z Wiesławem Komasą, błyszczy góralskim temperamentem w „Filozofii po góralsku”. Humor, ironia i głębsze znaczenie. W górę

EWA KASPRZYK – wypadek przy pracy. Potknęła się na monodramie „Marilyn i papież”, najpierw przeceniwszy tekst, a potem swoje siły. W dół

MARIAN KOCINIAK – w „Zmierzchu” Babla w Ateneum, spektaklu, niestety martwym, zdecydowanie wyróżniał się tym, czego nie pokazał – znakomity w niemej scenie miłosnej. W „Bombie” Kowalewskiego (M25) autentyczny jako Ciura, jeden z wykluczonych, oczekujących za wszelką cenę na odmianę losu – stąd jego przejmująca wiara w cud. W górę

KRZYSZTOF KOLBERGER – jako Alfred Stieglitz w „Kocham O’Keeffe”, niegdysiejszym przeboju broadwayowskim wyprodukowanym przez ITI. Autentyczny w portrecie artysty zafascynowanego kobietą-artystką. Subtelne aktorstwo psychologiczne. W górę

WIESŁAW KOMASA – z Ireną Jun filozofował po góralsku (Studio), a na własną rękę zachwycił monodramem „Yorick”, opowieścią o aktorskim szaleństwie, dając prawdziwy popis techniki á la Łomnicki. W górę

GABRIELA KOWNACKA – dobry sezon. Najpierw przejmująca Matka w niedocenionej „Rzeźni” (Mały), gościnnie w Białymstoku precyzyjna w „Małych zbrodniach małżeńskich” Schmitta, na koniec na wpół obumarła, z szarą twarzą, zastygła w ledwie dostrzegalnym cierpieniu w „Imieninach” Modzelewskiego. W górę

ADAM KRAWCZUK – znakomity aktor „Montowni” tym razem w nietypowej, młodocianej roli. W „Lovv” gra wyrostka Massy, który chcąc uchodzić za złego, przekracza dozwolone bariery i zarabia na fatalną opinię. Skazany na odtrącenie, odtrącenie to sugestywnie hoduje. W górę

DOROTA LANDOWSKA – dawno nie widziana, rzucona na manowce przez reżyserkę w „Norze”. Wykonała jej plan, ale sama poległa, dają w rezultacie tytułową postać płaską jak stół, która niczego nie musi wybierać, bo już dawno wybrała. Szkoda. W dół

JERZY ŁAPIŃSKI – znakomity w „Darkroomie” u Jandy; podstarzały lowelas, zaczadzony Radiem Maryja, otwiera oczy na świat hurtem odrzucany. Mądre i drażniące aktorstwo. W górę

RAFAŁ MAĆKOWIAK – ciągle szuka dla siebie miejsca. Niespokojny talent, w tym sezonie może najbliżej swoich możliwości w „Weź przestań” Klaty jako ochroniarz dialogujący z obrazkiem przedstawiającym papieża. W „Helenie S.” i eksperymencie wg Bajera „Strefa działań wojennych” tylko dziwny. Bez zmian

WOJCIECH MALAJKAT – to był jego sezon z trzema znaczącymi rolami. Przebiegły jak lis oportunista, czyli Dyrektor Filharmonii w „Rzeźni” (Mały), przewrotny w monologu o degeneracji kultury. Zimny Tartuffe, wyrachowany hipokryta (aż dziw, że uległ wdziękom Orgonowej). Wreszcie nadopiekuńczy Didi z „Czekając na Godota”, parysko-warszawski kloszard o duszy intelektualisty, któremu świat rozsypuje się w rękach. W górę
 
RAFAŁ MOHR – wiarygodny w roli gaya-odnowiciela dusz w „Darkroomie”. Nadpobudliwy, ale pełen ciepła. Specjalizuje się w produkcjach offowych. W „Bombie” hałaśliwy reżyser amerykański. Od czasu debiutu aktor bliski wielkiego sukcesu i na dobrej drodze. W górę

KRZYSZTOF MAJCHRZAK – nadal eksperymentuje, co się chwali. W „Światłach miasta” w Studiu (jako Ian) szukał muzycznych ekwiwalentów stanów psychicznych bohatera z dobrym skutkiem, ale gubiąc mimochodem napięcie. Bez zmian

DOROTA NOWAKOWSKA – rzadko widywana, a obdarzona wielką siła komiczną, przypomniała o sobie w brawurowej roli sprytnej Rozyny w „Cyruliku sewilskim” (Ateneum). W górę

DANIEL OLBRYCHSKI – rola niedoceniona przez większość recenzentów. Dojrzały Lear w tragedii Szekspira (Teatr na Woli), który niepostrzeżenie dla siebie staje się błaznem. Kiedy się o tym przekonuje, jest już za późno. Umiera bez wiary w naprawę świata. Olbrychski bez cienia dawnej maniery bierze tę rolę-wyzwanie z rozmachem. W górę

MARIAN OPANIA – przezabawny Bartolo z „Cyruliku sewilskim”, spryciarz na dudka przerobiony; trochę w stylu kabaretowym w duecie ze Zborowskim. W górę

CEZARY PAZURA – dostało mu się od złośliwców, że z „Króla Leara” robi „13 posterunek”. Ale to nieprawda. Jego Błazen to rola poważna i liczący się krok aktora w stronę teatru, który go zaniedbywał. Błazen-mędrzec, daremnie próbujący uciec od swej roli. W górę

ANDRZEJ PRZYBYLSKI – w tym sezonie ze skrzypkami. Najpierw jako zakochany, liryczny skrzypek w „Rzeźni” (Mały), potem w muzodramie „Vernix” jako warszawski szansonista, piosenką wyznający swoją trudną miłość do tego miasta. W górę

WŁODZIMIERZ PRESS – proboszczem z „Bomby”; w spektaklu offowym, przypomina o sobie aktor wybitny, którego oglądamy zbyt rzadko. Pełen kipiącej energii, prawdy i zapału, nawet kiedy bywa niezgrabny albo natrętny. Może dlatego, że warto było w tej „Bombie” grać. W górę

JERZY RADZIWIŁOWICZ – znowu jego sezon. Od kilku lat niezmiennie w znakomitej dyspozycji. Nieco koturnowy, ale wewnętrznie połamany Brutus w telewizyjnym „Juliuszu Cezarze”; choleryczny i despotyczny Orgon w „Tartuffe’ie”; wreszcie bujnie aktorski jako Pozzo w „Czekając na Godota”, łasy na „brawka”, pochwały, akceptację, a przy tym skrajnie roztargniony i nieporadny. W górę

MAŁGORZATA ROŻNIATOWSKA – epizodzik, ale smakowity, w „Ekscelencji” wg Dostojewskiego; charakterystyczna, namolna i przekomiczna dama do towarzystwa. W górę

ANNA SENIUK – wszechwładna Kulka z „Kosmosu”, garkotłuk w megierę przemieniony, Dulska do kwadratu o uśmiechu niewiniątka. Najlepsza rola artystki od lat. W górę

MARIA SEWERYN – króluje w offie. Niedawno znakomita, przewrotna i odważna w „Miss HIV” Kowalewskiego, teraz w ciekawych rolach w „Darkroomie” i „Bombie”. Dla równowagi pokazała się w klasyce jako paskudna moralnie Regana w „Królu Learze”, choć wyraźnie lepiej czuje się w klubowym repertuarze współczesnym. W górę

WOJCIECH SOLARZ – znowu pełen kipiącej energii jako On w „Pierwszym razie”, gotów na poniżenie i poniewierkę, aby nareszcie zaznać szczęścia w ramionach wybranki. Zabawny bez robienia min i puszczania oka, ale dzięki poważnemu potraktowania zadania. Śmiech sam wychodzi. W górę

BEATA ŚCIBAKÓWNA – zaskakująca Doryna w „Tartuffe’ie”. To ona jest rozgrywającą w tej grze z obłudnikiem, panuje nad sytuacją i rozdaje role. Rzadko się zdarza tak odważna charakterystyczność w czasach dominacji aktorstwa antypsychologicznego. W górę

MAŁGORZTA ZAJĄCZKOWSKA – pełna wdzięku tytułowa Giorgia O’Keeffe („Kocham O’Keeffe”). Wycieniowany portret zakochanej artystki. Wgórę

ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI – dwie smakowite role. Na początek sezonu jako Paganini-rzeźnik w „Rzeźni”, wredny typ z tych, co wiedzą, czego chcą. Na koniec – nieszczęśliwy, ospały Gogo z „Czekając na Godota”, który wiecznie czegoś zapomina, cierpi na ból stóp, a nie wie, że to ból istnienia. W górę

ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ – dwie wielkie role. Pierwsza zachwyciła wszystkich – to Leon z „Kosmosu”, prowadzący swoje ryzykowne gry ze wspomnieniami, erotycznymi obsesjami i otoczeniem. Tyleż uwodzicielski, co odpychający. I kostyczny bohater Ibsena w „Janie Gabrielu Borkmanie”. Tej roli nie doceniono, choć to być może jedna z najbardziej intymnych ról-wyznań artysty: wyzwanie rzucone śmierci. W górę

ANDRZEJ ZIELIŃSKI – zniewalający otoczenie Foma z „Ekscelencji”, kolejne wcielenie niebezpiecznego świętoszka, bezbłędnie naszkicowane, ze wszystkimi meandrami dwuznacznej postaci. W górę

WOJCIECH ZIELIŃSKI – udany sezon, zwłaszcza główna rola w „Słudze dwóch panów”, kolejny dowód wyczucia stylu i rozwoju warsztatu (tym razem w stronę teatru ruchu). Mniej wartościowa, ale sprawna rola „ciepłego brata” w „Światłach miasta”. W górę

MICHAŁ ŻURAWSKI – nie jest łatwo zagrać dorastającego chłopca, można tu popaść w przedrzeźnianie czy infantylizm. Żurawskiemu udała się sztuka – przekonująco ukazał młodego Hakana w „Lovv” (Montownia). Jego gimnazjalista przechodzi katusze dojrzewania, wręcz fizycznie: zacina się, miesi w sobie, dobywa słowa z wysiłkiem w chwilach napięcia, ale zarazem tryska energią i hormonami szczęścia. Zwycięstwo. W górę

Tomasz MIłkowski
__________________
Tekst publikowany w "Przeglądzie"

Leave a Reply