Przejdź do treści

Nie ma teatru bez widza

Olsztyńska Scena MARGINES powstaje w 2004 roku. Szefem teatru zostaje Robert Mrozowicz. Wedle artystycznego manifestu nowa scena pojawia się w wyniku tęsknoty za teatrem niezależnym od wszelkich rzeczy, które na teatr wpływać nie powinny.
Robert Mrozowicz popełnia jednak samobójstwo – jeszcze przed premierą pierwszego spektaklu. Jego zastępcą roku zostaje Maciej Mydlak, który kieruje Sceną do dziś.

Z Maciejem Mydlakiem rozmawia Ada Romanowska:

Maciej Mydlak
Scena Margines postrzegana jest przez publiczność jako trzecia – najmniejsza – scena Teatru Jaracza w Olsztynie, ale przecież jest to teatr autonomiczny. Jak jest wobec tego z Waszą niezależnością – bo głosicie, że Margines jest Sceną offową, a więc niezależną?

Margines jest na pewno sceną niezależną – mamy pełną wolność. Dobieramy sami repertuar, formę, kształt spektaklu. Wykładnikiem tego jest również to, że nie ma prób kolaudacyjnych, które oglądane są przez komisję – radę artystyczną, dyrekcję. Zazwyczaj po próbach owa komisja wyraża swoją opinię o sztuce. Zawsze w takich sytuacjach ma ona wpływ na spektakl – może żądać zmian. A Margines jest jedyną sceną w teatrze Jaracza, której ta zasada nie dotyczy. Owszem, zapraszamy na takie próby tych samych ludzi, ale tylko po to, by obejrzeli sztukę. Później na jej kształt wpływu nie mają. My zaś mamy pełną wolność.

Ale jednak jesteście blisko teatru – nie da się ukryć… chociażby ten sam budynek.

Ale mamy też absolutną niezależność promocyjną. Od samego początku, gdy tylko objąłem kierownictwo nad Sceną, zaznaczyłem, że musimy mieć zagwarantowaną taką niezależność. Mamy więc wolną rękę w organizowaniu akcji promocyjnych i w formie plakatu. My jako pierwsi wpadliśmy na to, że ważny dla odbiorcy jest charakterystyczny znak firmowy. Wszystkie nasze plakaty mają ujednoliconą formę – logo jest zawsze w tym samym miejscu. To są zawsze czarno-białe plakaty. Mają swój określony charakter. Można nawet nie przyglądać się tym plakatom, by wiedzieć, że to jest afisz Marginesu. Teatr Jaracza wpadł na to samo później niż my i jego plakaty teatralne będą też ujednolicone. Cieszę się, że to od nas zostało podpatrzone.

A pieniądze? Czy Margines może się sam utrzymać?

Jesteśmy sceną non-profit, czyli nie mamy zysków. Stawki aktorskie są bardzo niskie, a wpływy z kasy tak niewielkie, że nie można mówić o jakichkolwiek dochodach. Nawet przy pełnej sali, a zdarzało nam się grać przy nadkompletach. Rekord pobiliśmy, wystawiając spektakl „Czas nagli”. Na widowni – zamiast 50 osób, było 108. Ale to nie przesądza o wysokich zyskach. Staramy się jak najbardziej obniżyć koszty spektakli. Owszem, działamy w pewnej infrastrukturze Teatru Jaracza i do naszej dyspozycji są również pracownie Teatru. Teatr pomaga nam wykonać dekoracje, które są robione na jego koszt. Jednak są to bardzo niskie kwoty, ale za każdym razem – pomimo wielkiej pomocy – staramy się o sponsorów. Ostatnio nam to coraz lepiej wychodzi. Ale ważna jest też pomoc niematerialna ze strony firm prywatnych czy radia, telewizji. Te ostatnie instytucje udostępniają nam studio czy czas antenowy do nagrania reklamy spektaklu. To istotne, gdyż inne sceny muszą płacić za to wszystko same.

Paradoksalnie więc nie da się uciec i być niezależnym od pieniędzy.

Jesteśmy poligonem. To wyjście krok na przód przed szereg, który stoi w miejscu, a też będzie musiał iść do przodu. Mowa o teatrach otrzymujących dotacje z Ministerstwa. Spektakle muszą być finansowane z zewnątrz, bo wsparcie państwa jest zbyt małe. Ale by pozyskać sponsora, też trzeba mieć wyrobioną markę. My zaczęliśmy jako teatr kompletnie niezależny i pierwsze spektakle były robione tylko na koszt sponsorów, ale wtedy byliśmy nikim. Teatr Jaracza – owszem – sprawując funkcję opiekuńczą, pomógł nam stanąć na nogi i zaistnieć. To już się stało. Teraz zaczynamy być znakiem firmowym znanym w mieście i w okolicy. Stajemy się marką. Jest nam prościej uzyskać sponsorów. Ale… nasza niezależność wynika też z tego, że udaje nam się zdobyć prawa do spektakli w inny sposób niż ogólnie przyjęty, bo zwykle płaci się grube pieniądze za prawa do używania tekstu. Udało nam się trzykrotnie nawiązać kontakt z autorami – z Joao Carlosem dos Santosem Lopesem, Falkiem Richterem i ostatnio z Cesarem de Marią, który specjalnie dla Marginesu pisze kolejny tekst.

Potraficie więc zainteresować, przyciagnąć. Co wobec tego charakteryzuje „ową markę”?

Gramy o godzinie 21 – jesteśmy jedynym teatrem nocnym i naprawdę trudno widza namówić na przyjście do teatru o takiej godzinie. I w tym przypadku, nie ma co ukrywać, jesteśmy zależni od sceny kameralnej Teatru Jaracza, od której dzielą nas tylko drzwi falowane. Na szczęście mamy obiecane od dyrektora nowe miejsce, które jest w planach remontowych Teatru. Wtedy bylibyśmy niezależni godzinowo, moglibyśmy grać o 18 czy 19 – kiedy byśmy chcieli. Mielibyśmy większą możliwość dotarcia do ludzi. Wzrosłaby sprzedaż biletów. Ale co nas charakteryzuje – chcemy robić pokoleniowy teatr. Generalnie staramy się obracać w sferze zainteresowań ludzi młodych. Jesteśmy też teatrem nieobojętnym i nawet któryś z dziennikarzy napisał, że jesteśmy jedyną sceną na Warmii i Mazurach, która jest sceną zaangażowaną. Każdy spektakl ma podparcie ideowe.

Co jest więc ważne dla Marginesu?

Zależy nam na ambitnych propozycjach i na tym, by zdobyć widza. Świadomie poszedłem momentami w komercję, po to żeby ludzi ściągnąć do nas, by przyzwyczaić do Marginesu. By przyszli do nas po raz drugi. Będę mógł wtedy podejmować decyzje repertuarowe i iść w stronę materiału trudniejszego. By utrzymać grupę widzów. Teraz radośniej i bezpieczniej będziemy bawić się formą. Ale nie należy zapominać, że teatr jest dla widza. Teatr nie może istnieć tylko między reżyserem i aktorem. Nie można robić teatru tylko dla siebie, dla aktorów, dla swojej satysfakcji. Trzeba pamiętać o widzu, który musi przyjść, obejrzeć i musi być zadowolony, poruszony, zdziwiony, zadumany, przestraszony. Musi być widz, bo jeśli nie ma widza, nie można mówić o akcie teatralnym. Spektakl ma być więc interesujący, ale też trzeba zadać sobie pytanie, czy interesujący ludzi. Czy nie za trudny – dlaczego widz przychodzi do teatru – czy żeby zobaczyć nowy, awangardowy tekst w nietypowym wykonaniu, czy też przychodzi żeby pobawić się, pośmiać, coś przeżyć. To kwestia wypośrodkowania.

Scena Margines ma ponad dwa lata. Taki czas pozwala już na résumé – jak więc widzisz teatr z początku istnienia, a Margines dzisiejszy?

Trochę musiałem zweryfikować pewne plany. W Margines wszedłem później – po śmierci Mrozowicza, nie znając jego planów repertuarowych. Nie wiedziałem, jak on wyobrażał sobie przyszłe losy Sceny. Ale jestem cały czas wierni manifestowi. Zakładałem sobie na początku, że będzie to teatr bardziej eksperymentalny w sensie formy teatralnej, sposobu organizacji spektaklu. Zależało mi na tym, żeby na widza bardziej działał obraz, ruch. Mówiłem, że nie będzie to teatr wygłaszanego tekstu, teatr dialogu, ale tańca, pantomimy. I spektakl „Dragi” był drogą, którą chciałem wytyczyć Scenie. Z wielkim smutkiem jednak musiałem to zweryfikować, bo nie miałem ludzi, by móc to realizować. Nie dało się, bo by robić taki teatr, trzeba mieć aktorów dobrze przygotowanych ruchowo i niezwykle odważnych. Mamy więc problemy czysto choreograficzne. Zajęć z pantomimy niestety nie ma w Studium Aktorskim przy Teatrze Jaracza. Ale myślę, że z czasem uda nam się dojść do tego – tylko droga nam się wydłużyła. Staram się obecnie utrzymać kwestie repertuarowe – teksty nowe, realizacje w jakiś sposób odkrywcze.
 
Ada Romanowska
Foto: archiwum Teatru Jaracza w Olsztynie

Leave a Reply