Przejdź do treści

O krytyce

 Pamiętam pewien rysunek Andrzeja Hausbrandta, przedstawiający krytyka: było to zwierzę osobliwe, wielbłąd o skórze hipopotama z sępim dziobem, bo żywi się padliną…
Sprawa pierwsza. Ostatnio wróciłem do Boya. Zarzucano mu, że był strasznie staroświecki, że streszczał utwory. Ale jak streszczał! Warto się od niego uczyć sztuki streszczania! A poza tym dla niego te farsy francuskie, grane podówczas, były ilustracją przemian obyczajowych: te trójkąty, czworokąty stanowiły dla niego widome świadectwo upadku salonów w okresie międzywojennym, upadku dworku szlacheckiego. W recenzjach Boya odnajdujemy więc obraz epoki, jakiego nie znajdziemy w żadnym opracowaniu historycznym. I właśnie ten wielotomowy cykl recenzji to największe dzieło Boya. Gdyby przyłożyć do tego jakąś miarę, powiedziałbym, że to jest Komedia ludzka rozpisana na wiele tomów – cykl, w którym zawarty zostal jak w żadnym dziele historycznym obraz tamtego czasu, jego przemian obyczajowych, kulturalnych moralnych. Jeśli ktoś chce poznać te epokę, wspaniałą epokę międzywojnia, niech czyta Boya. Dlaczego tak się stało? Jego rzeczywiście, jak mawiano, mało interesuje teatr. Nie interesuje się inscenizacją czy rolami aktorów – czasem im poświęci mniej lub więcej uwagi, zwykle parę zdawkowych słów. Dla niego teatr był prozą.
Sprawa druga. Swego czasu prof. Zbigniew Raszewski przygotował antologię polskich recenzji, ale książka się nie ukazała. Nie dlatego, ze książka zawierała jakieś niewygodne dla ówczesnych władz treści, ale dlatego, ze była w tym wyborze recenzja Jana Kotta, a na nazwisko Kotta był zapis cenzury. Profesor Raszewski nie zgodził się druk książki bez recenzji Kotta. Wydaliśmy ją dopiero kilka lat temu, a mnie przypadł wspaniały obowiązek zredagowania tej książki. Zawiera rozmaite recenzje od XVI wieku po współczesność. Pokazuje, jak się kiedyś recenzje pisało. I co się okazuje? Że najważniejszy u krytyka jest talent literacki, umiejętność doboru takich słów, które mogą uruchomić w wyobraźni czytelnika obraz spektaklu. Można sobie wówczas odtworzyć w wyobraźni kształt spektaklu, jak wyglądał, jak grali aktorzy. Oto jak krytyk pisze o Zelwerowiczu: Zelwerowicz miał w dykcji coś miamlącego, żującego, drobiazgowego, co jest sprzeczne z wszelkim patosem. Wniosek jest posty: opisywanie teatru to przede wszystkim trudna sztuka słowa.
Sprawa trzecia – problem degradacji recenzji we współczesnej kulturze. Chciałbym wyjaśnić profesorowi Wiesławowi Hejnie, który poszukiwał daremnie w gazecie „Nowy Dzień” recenzji teatralnych, że w „Nowym Dniu” nie znajdzie recenzji teatralnych. Sprawa jest prosta. Nigdy tam nie będzie recenzji teatralnych. Kilka lat temu jeden z moich dyplomantów próbował w miejscowej, wrocławskiej gazecie opublikować kilka recenzji, ale żaden tekst nie poszedł. Dlaczego? – A bo użyłem tam trudnych słów – powiada student. – Jakie to były słowa? – pytam. – To były słowa: Sartre, Camus i Beckett. I redaktor mi powiedział: Proszę pana, takich słów się tutaj nie używa. Ponieważ Czytelnik, który tych nazwisk nie zna, źle się poczuje, a pan mu będzie uświadamiał, że jest niewykształcony, nie dorasta do poziomu itd. My nie możemy tego publikować, bo on następnym razem nie kupi naszego tytułu.
Charakterystyczny proces: jak stopniowo teksty wartościujące, recenzje, w których zawarta była pewna ocena czy krytyka, ustępowały miejsca tekstom informacyjnym. Aż w końcu znikły recenzje, a pozostały proste informacje o przedstawieniu, o tym, ze ukazała się książka, odbyła premiera i koniec. Drugi, równoległy proces to uproszczenie języka, coraz bardziej postępująca unifikacja języka, który wpada w pewien schemat. Tak więc, drogi Wiesławie, nie odczekasz się recenzji w „Nowym Dniu” i chyba słusznie zakazałeś swojej żonie kupowanie tej gazety.
Na koniec, może coś mniej czarnego. Nie wiem, ile tysięcy przedstawień obejrzałem w swoim życiu, tak czy owak większość tych, które były pokazywane we Wrocławiu. Dostrzegam pewną prawidłowość. Stan niezadowolenia ze współczesnego teatru okazywany był zawsze. Przy czym ten stan niezadowolenia okazywał się nie przystawać do oceny przeszłości, znacznie lepiej ocenianej potem, z perspektywy aktualnego stanu teatru. To, co było kiedyś krytykowane, uważane za przejaw zapaści teatru, po upływie lat jawiło się znacznie lepiej niż nowa współczesność. Nawet jeśli stan rzeczy sięga dna, to zawsze można znaleźć pocieszenie, że może jeszcze ktoś zapuka od spodu.

Janusz Degler

 Słowo końcowe, wygłoszone podczas seminarium we Wrocławiu „Krytyka i teatr” (14 listopada 2005, tekst nieautoryzowany).

Leave a Reply