Przejdź do treści

Kim jest KTO

Do stycznia 2005 Teatr KTO miał status klubu upowszechniania kultury teatralnej funkcjonującego w ramach Centrum Kultury "Dworek Białoprądnicki”. Teraz, jako teatr miejski, z dotacją o 30 proc. większą, w sumie 400 tys. zł, może KTO działać samodzielnie jako najmniejsza scena Krakowa. Nazwa teatru „KTO” jest pewną prowokacją, bo odpowiedź wcale nie jest łatwa. W dodatku ma wiele wymiarów: egzystencjalny (kim jestem ja? Kim jest teatr KTO? Itd., itd.), filozoficzny (tu wiele można snuć refleksji i rozważań), językoznawczy, estetyczny itp. najważniejsze jest właściwie pytanie: kim jest KTO? Teatrem. W Krakowie. Od trzech miesięcy miejskim, od 1977 roku… No właśnie, „KTO” ma już swoją historię. Założony został w roku 1977 przez absolwentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pierwszym spektaklem był Ogród rozkoszy wyreżyserowany przez Adolfa Weltschka (1978). Kierownictwo artystyczne od początku sprawował Jerzy Zoń. I od początku w zasadzie teatr ten miał dość określoną formułę. Korzenie – zapożyczenia zapuścił głęboko, bo aż w teatrze średniowiecznym: kuglarsko – jarmarcznym, wędrownym. Oczywiście, nie są to przeniesienia wprost ani zapożyczenia – cytaty, lecz korzystanie z pewnych archetypów. Powiedzmy od razu – archetypów zapewniających natychmiastowy kontakt teatru z widzem, gdyż na formułę zabawy, zwyczajnej, zwyczajnej zabawy otwarty jest każdy. I złakniony jej także.
Fakt, że w tym teatrze, jak w każdym, nie o zabawę tylko chodzi jest oczywiście ważny, ale to dostrzegamy jakby na drugi rzut oka a nie pierwszy. Pierwszy, bowiem, to kontakt. Kontakt, który nawiązujemy od chwili rozpoczęcia przedstawienia. Już w nim jesteśmy. A potem toczy się gra, zaczynają się pojawiać w tym kuglarstwie i pewnej rubaszności „drugie”, trzecie i dziesiąte dna. Wychodzimy syci zabawy i snujemy sobie różne refleksje „wokół tematu”.
By jeszcze mocniej wejść w klimat teatru spontanicznego, pozornie niezorganizowanego i improwizacyjnego KTO w latach 80. zaczął tworzyć spektakle uliczne, włączając się w nurt nieco zapominanego już teatru ulicznego. Aktorzy KTO grają wszystkim, co posiadają: ciałem, gestem, głosem, ruchem, muzyką, tekstem (chociaż zdarza się widowisko bez słów). Nie zatracają tego, co jakby najważniejsze w tej formule teatru: improwizacji. I spontaniczności. Czasem wypracowanej i wyćwiczonej (gramy spontaniczność, ha, ha), często autentycznej, często gry tylko tu i tylko teraz. Wtręty w tekst teatralny, ten opracowany i przygotowany, ten grany są tworzone pod wpływem chwili, nawiązujące zwykle do tego, co dzieje się na widowni, nierzadkie są dyskusje aktorów z widzami podczas przedstawienia. Spektakle Teatru KTO były przez te lata prezentowane w Krakowie, co oczywiste (siedziba mieści się przy ulicy Gzymsików 8), w miastach i miasteczkach Polski, na wielu festiwalach teatralnych w kraju i poza nim – Europa, Afryka, Ameryka Południowa. W ich przedstawieniach uczestniczyło do tej pory ok. miliona widzów na całym świecie. Uczestniczyło, nie siedziało jedynie w wygodnych fotelach i oglądało „klaskając w prawice”. Teatr KTO odpowiada niemal na każde wyzwanie. Tworzy przedstawienia w swojej siedzibie, jeździ z nimi po kraju i świecie, gra jako teatr uliczny, nie stroni od imprez okazjonalnych, jak choćby widowisko plenerowe z okazji 650-lecia Nowego Targu, w którym wystąpili także: Jerzy Trela, Grzegorz Turnau, Dorota Segda, Zbigniew Wodecki, widowisko z okazji 200-lecia urodzin Adama Mickiewicza w Krakowie (Rynek Główny, 1998) czy Sylwester na krakowskim Rynku w roku 2004.

Czasem KTO zbacza na inną ścieżkę

Niekiedy Teatr KTO odskakuje nieco w bok od formuły jarmarczno – kuglarskiego i ulicznego teatru i wpada w szpony klasyki. Specyficznej klasyki, bo klasycznego kabaretu. Taki był np. spektakl Po czym poznać łyżkę stołową z bliska (1997). Autorem jest Krzysztof Janicki, także współreżyserem (obok Jerzego Zonia), scenografię zaprojektował Krzysztof Tyszkiewicz. Nie było tu bogatej dekoracji, rubasznego humoru, jarmarcznego rozgwaru i swobody, efektów pirotechnicznych, rozmachu inscenizacyjnego, do jakiego ten teatr publiczność przyzwyczaił. Coś jednak z tamtego świata pozostało: szalone tempo. To jak galopada rozpędzonego konia. Ten nowy w teatrze ton, tę nowa formułę wprowadził Krzysztof Janicki, który dowcip opiera nie na rubasznych gestach i słowach, lecz słowie i poetyce absurdu. Parodia i groteska w jednym tu stoją domu. Przyprawione gagami rodem z Monty Phytona, specyfiką humoru angielskiego, smuteczkiem z goryczką z oczu Chaplina.

Ten świat jest do szaleństwa piękny…

Nie żeby był, ale ja go tak widzę – krzyczą do nas słowa Bohumila Hrabala zawieszone, jakby z dekalogu myśli i poczynań człowieka. I jeszcze:
Kto żyje
w przyrodzie
i z przyrodą, ciągle się
głupawo uśmiecha.
Hrabalem jestem zafascynowany od lat. Przeczytałem niemal wszystko, co Hrabal napisał, a także najnowsze jego i o nim wspomnienia Pamiętam jedynie dni słoneczne. Jego świat jest niesamowity, pełen tajemnicy, dziwności, magii, przedziwnych ludzkich typów, a jednocześnie to rzeczywistość, która już odchodzi w zapomnienie. Od tego chciałbym ją, choć na chwilę, ocalić – mówi Jerzy Zoń, twórca teatru – seansu bez słów, osnutego na życiu i twórczości Bohumila Hrabala „Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać” (premiera 24 marca 2003). Biografia Hrabala jest fascynująca, nietuzinkowa. Był pracownikiem technicznym w teatrze, pracował w hucie przy odpadach, sprzedawał surowce wtórne, pod koniec życia zaczął podróżować. No i pisał. Obraz świata w jego twórczości to obraz jakby rodem z przetwórstwa odpadów. Ludzie rodzą się, żyją i przemijają, a śmietnik świata trwał, trwa i będzie trwał. Zmienią się tylko rekwizyty. Po bohaterze Hrabala zostaje stary zdezelowany rower z połamanymi szprychami, po nas zostaną puszki coli i „plastikowisko”. Nie jest jednak tak źle, bo po tym śmieciowisku wędruje Roznosiciel Marzeń, który jak w filmowych kadrach odkrywa przed nami świat: pięć sekwencji z życia człowieka, przeplatanych różnymi zdarzeniami. Jak to w życiu. Jak zwykle u Hrabala, jest mała, stareńka stacja kolejowa z lat 50 ubiegłego stulecia. Stacyjka przez Boga i ludzi zapomniana. Stacyjce gdzieś, dokądś. Od narodzin do śmierci.
Teatralny seans rozpoczyna się przed budynkiem teatralnym, pozostałe sekwencje tego snu nie snu rozgrywają się w pomieszczeniach teatru. Przestrzeń z Hrabalowego świata. Jest tu i biuro pisarza, punkt skupu surowców wtórnych, przeszklona gablota z lekko roznegliżowaną dziewczyną z Pociągów pod specjalnym nadzorem. W tej przestrzeni piątka aktorów opowiada językiem gestu, ruchu i teatralnego symbolu o rytuałach życia i śmierci.
Niby nic nowego. Teatr sięgnął tu po znane środki: anektuje wszelkie przestrzenie teatru, jakie są możliwe do zaanektowania. Słowem: wszędzie teatr, dookoła teatr. I w nas teatr. I to jest właśnie w tym najdziwniejsze. Tym aktorom, temu reżyserowi nieustannie udaje się nas wciągnąć w wir swojego teatru. Tak, że nim zdamy sobie z tego sprawę już tam tkwimy. Do niczego nas nie zmusza, nie stosuje żadnych chwytów ani środków „podpuszczających” widownię do wejścia w sam środek spektaklu, a jednak tak się dzieje. Hrabal w zasadzie grany jest „grzecznie”. W różnych przestrzeniach, to prawda, ale nikt nie łapie nas za ręce i nie każe tańczyć w kółko z aktorami. W różnych przestrzeniach różne etiudy z życia i twórczości czeskiego pisarza. Jest w tym wszystkim jakaś magia, jakiś czar ze snu, jakiś posmaczek spirytystycznego seansu. Narodziny, chrzest, pierwsza komunia, ślub, pogrzeb. Tyle. Jak w życiu każdego, a przynajmniej większości ludzi. I magia. Może dzięki temu, że w tym seansie teatralnym nie ma tekstu? Nie padają słowa, jest muzyka, obraz, niewiele rekwizytów, plastyczne piękno, jest zapach hrabalowskiego wina i tęsknota nieodwzajemnionych pocałunków. Sentencje pisarza rozwieszone wokół i po drodze. Wszystko to to jakiś dziwny majak. Niby poważny, jak zwykle poważne są opowieści o życiu od narodzin po jego kres i zadumy, że to los każdego, ale oprawiony w charakterystyczny świat czeskiej groteski, tę specyfikę spojrzenia Czechów na świat (Anglicy mają swój specyficzny humor, Czesi groteskę). I coś się dzieje z widzami takiego dziwnego, że wraz z aktorami, wraz z całym tym seansem unoszą się przynajmniej kilka centymetrów nad podłogą. To przejmujące doznanie. Chyba wywołuje je muzyka. A może cały ten świat obrazu i dźwięku przesycony cała gamą zapachów i zapaszków, intymności i metaforycznych śmietnikowych smrodków dolatujących gdzieś z tej przestrzeni metaforycznej. Świat Hrabala jest nasycony intymnością i emocjami. Dzieje się w obrazie, dopowiadany jest gestem, muzyką, ruchem, ciałem aktora. Raz jest liryczny, innym razem nostalgiczny, chwilami tragiczny i groteskowy. Pisarz odwiedzał stare dworce i stacje kolejowe, śmietniki, knajpy rodem z lat nie wiedzieć jakich, zapuszczone, nijakie, przesycone zapaszkiem piwa, tytoniu kiepskiej jakości i ludzkiego potu, a jednak mające w sobie „coś”, jakiś klimat, jakąś nostalgię, tęsknotę jakąś za lepszym. To wszystko jednak stoi w miejscu, zatęchłe, smutne, śmieszne, dziwaczne i groteskowe w swym trwaniu.
Z tym przedstawieniem – seansem Zoń był w Kijowie, gdzie zgotowano mu po widowisku kilkuminutową owację na stojąco. Niezmiernie rzadko się jakiemukolwiek teatrowi w ostatnich czasach zdarza. Seans był grany w sali Akademickiego Teatru Młodego, którą publiczność wypełniła ponad miarę i brzegi.

Justyna Hofman – Wiśniewska

Sprzedam dom, w którym nie mogę mieszkać wg Bohumila Hrabala, scenariusz, reżyseria i oprac. muz. – Jerzy Zoń, choreografia: Grażyna Srebrny – Rosa (Meksyk), Marta Zoń (Francja, Włochy), Bartosz Cieniawa (Rosja), scenografia: Joanna Jaśko- Sroka, kostiumy: Zofia de Ines, aktorzy: Grazyna Srebrny – Rosa, Marta Zoń, Bartosz Cieniawa, Robert Maciej Maria Wąsik. Premiera 24 marca 2003 w Teatrze KTO w Krakowie.

Leave a Reply