Przejdź do treści

Middle Age Women

Rozmowa z Dorotą Stalińską

Drapieżna, barwna, autentyczna – takie epitety do Pani przylgnęły. Przygotowuje Pani nową premierę. Drapieżną?

Refleksyjną. To opowieść o losie najbogatszej i chyba najbardziej nieszczęśliwej kobiecie świata..

Ma wszystko a naprawdę nie ma nic?

Uwikłana w swój nieograniczony majątek nie potrafi odnaleźć zwykłego, ludzkiego szczęścia, czyli miłości…. Miłości do niej jako człowieka i kobiety, a nie miłości do jej fortuny i pozycji. Chciałabym, aby wymowa tej sztuki stała się pewnym przesłaniem dla tych, których mamona oślepiła. Ta sztuka mówi o ludzkim cierpieniu, zagubieniu człowieka. Interesują mnie właśnie tacy zapętleni w swój los ludzie.

Autorem scenariusza „Love me tender” jest reżyser i scenarzysta filmowy, Jacek Koprowicz.

Tak. Sztuka napisana jest właściwie jak scenariusz filmowy. Dlatego jest bardzo trudna technicznie. Ale dlatego też jest tak fascynująca. Drapieżność, barwność i autentyczność postaci jest fantastycznym wyzwaniem dla mnie jako dla aktorki. Będąc w Stanach Zjednoczonych spotkałam kilka takich kobiet – niezmiernie bogate, a jednak zagubione i skrajnie nieszczęśliwe… Żyjące w jakimś nieautentycznym świecie stworzonym przez pieniądze, koligacje, układy, interesy itp. Przyjrzałam się im. Teraz mogę taką kobietę zagrać.

Zagrać czy stworzyć postać?

Zagrać postać to… stworzyć postać. Stworzyć postać tak prawdziwą, żeby widz śmiał się i płakał razem z nią, żeby zapomniał, że postać ta jest tylko zagrana. Autentyzm granej postaci – to najtrudniejsze zadanie dla aktora. I dopiero zderzenie postaci z widzem jest sprawdzianem tej autentyczności.

Jak zwykle, jest Pani reżyserem, producentem, kostiumologiem, odtwórczynią głównej roli…

Tak, ale tym razem nie gram sama – nie jest to monodram. Gram z młodą, bardzo utalentowaną, aktorką Joanną Koroniewską. Joasia gra Ligeę moją pokojówką, powiernicą… i jak się okazuje w ostatecznym rozrachunku jedyną osobę prawdziwie bliską, oddaną i wierną do końca. I też osobę uwikłaną w swój los… Można powiedzieć, ze ta sztuka to wspaniały, przejmujący portret psychologiczny dwóch kobiet splecionych ze sobą nierozerwalnym węzłem wzajemnych relacji i zależności. Tytuł jest oczywiście tytułem piosenki Elvisa Presleya, też człowieka zapętlonego…. No, wystarczy. Nie mogę opowiedzieć przecież całej sztuki.
Zapraszam od 30 maja do 2 czerwca na pierwszy, premierowy blok przedstawień do Teatru Komedia w Warszawie. Notabene 1 czerwca są moje urodziny i pełna widownia byłaby dla mnie najwspanialszym prezentem. I dla mojej bohaterki też.

A kim właściwie jest bohaterka?

Moja bohaterka – Afrodyta – jest portretem Christiny Onassis. Sztuka opowiada
o prawdziwych wydarzeniach z jej życia.

Powiedziała Pani o przesłaniu, a więc o pewnym celu dydaktycznym, jaki Pani pragnie osiągnąć. Pani wierzy w przebudowę dojrzałego człowieka?

Nieodwracalna jest tylko śmierć. Inne rzeczy zawsze mogą się wydarzyć. A w przemianę człowieka święcie wierzę! Wiem, jak się zmieniłam po wypadku, w którym omal nie zginęłam a mój syn o mały włos nie został sierotą. Fundacja „Nadzieja” pomagająca dzieciom – ofiarom wypadków drogowych to jest rodzaj długu, który spłacam losowi za ocalenie.

Jest pani kobietą niezwykle energiczną i dynamiczną. Nie oglądającą się za siebie, nie użalającą się nad sobą i swoimi niepowodzeniami czy porażkami. I nagle rozczula się Pani nad kobietą, która ma wszystko, ale jest nieszczęśliwa, choć los jej tak wiele dał?

Chcę przypomnieć, że najważniejsze jest zwyczajne ludzkie szczęście. I miłość. Nie bankiety, tłumy fałszywych przyjaciół i fałszywych kochanków, nie sztuczne w gruncie rzeczy życie, jakie często kreuje nadmiar pieniędzy. To jest ten straszny paradoks. Wydawać by się mogło, ze ci ludzie powinni być bardzo szczęśliwi. Ale z jakiegoś powodu nie są.
Nie rozczulam się nad swoją bohaterką. Próbuję ją zrozumieć.
Użalanie się jest obce mojej naturze. Żal odczuwam tylko za tymi, którzy bezpowrotnie odeszli. I za miłościami, które bezpowrotnie umarły. Żałować zdarzeń czy zwykłych rzeczy nie warto, ponieważ nie ma co rozpamiętywać swoich klęsk jako klęsk. Może właśnie to, co nam w tej chwili nie wyszło spowoduje, że wyjdzie nam to, co by nie wyszło, gdybyśmy nie ponieśli tej porażki? Wszystko, co nas spotyka czemuś służy. Może właśnie uczy nas, byśmy pamiętali o tym, co naprawdę ważne i nie zagubili tego w pogoni za różnymi namiastkami i naskórkami życia?
Moje monodramy, sztuki, w których grałam zawsze miały jakieś przesłanie czy cel dydaktyczny, jak Pani to określiła. To wynika z tej wspaniałej sytuacji, że jestem w teatrze, że mam przed sobą żywych ludzi i mogę im pewne rzeczy powiedzieć, zasygnalizować. Zawsze zależało – i zależy – mi na tym, aby słowa, które mówię ze sceny do ludzi na widowni były ważne. Ważne dla nich. W „Love mi tender…” pragnę, by widzowie zobaczyli w mojej bohaterce zwyczajną kobietę. Człowieka – nie blichtr, jaki dają pieniądze i związana z nimi pozycja społeczna. A gdy właśnie tak na nią spojrzą, to – być może – niejeden człowiek goniący za mamoną, karierą trochę przystopuje i spojrzy dokoła siebie, zastanowi się nad swoim własnym życiem i swoim systemem wartości. Może zada sobie pytanie, czy naprawdę jestem szczęśliwy, szczęśliwa? Może zrozumie na przykład, że dzieci potrzebują od nas głównie naszej miłości, bliskości i naszego dla nich czasu, a nie naszych pieniędzy i pięknych, drogich prezentów. Krystyna Onassis to nie lalka, marionetka, którą niesie bogaty los. To kobieta z krwi i kości, myśląca, czująca, żyjąca w klatce, z której nie potrafi się wydostać, bo tak mocno jest uwikłana w swój los… Los najbogatszej kobiety świata, która tak bardzo chciała wierzyć, że ktoś pokocha ją dla niej samej a nie dla jej pieniędzy.

Nie widać po Pani upływającego czasu. Nie boi się Pani, że czas jednak wyciśnie swe piętno i zabraknie dla Pani ról?

Nie, zupełnie się tego nie boję. Zwłaszcza, że najczęściej sama piszę scenariusze przedstawień, sama je reżyseruję i sama gram. „Zgagę” gram już ósmy sezon przy bardzo dobrej frekwencji. Jeżdżę z nią po kraju i po świecie- to napawa optymizmem..
Jestem teraz w najlepszym swoim okresie twórczym i życiowym. Middle age women … to świetny wiek dla kobiety. Będę w nim przez najbliższe dziesięć – piętnaście lat.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Justyna Hofman-Wiśniewska

Leave a Reply